W rundzie jesiennej Paweł Alancewicz był podstawowym graczem Polonia Bytom. Wielu walecznego piłkarza uważało za najlepszego zawodnika splecionego na szybko zespołu. Tego zdania był też Dariusz Fornalak, który pozostawił 23-latka w kadrze niebiesko-czerwonych jako jednego z nielicznych piłkarzy, którzy przy Olimpijskiej występowali w fatalnej dla klubu jesieni.
Wiosną "Alan" nie grał już tak często, ale na przeszkodzie stanęła mu kontuzja, której nabawił się w derbowej potyczce z Ruchem Radzionków. Po nieco ponad miesięcznej przerwie zawodnik wrócił do gry w środowej potyczce z Wisła Płock (2:0). - Z moim zdrowiem już wszystko w porządku. Bardzo cieszę się, że trener mi zaufał i zdecydował się na mnie postawić. Akurat jak wszedłem na boisko zespołowi zaczęło się grać łatwiej, dlatego myślę, że i ja dołożyłem jakąś cegiełkę do tego wyniku - uśmiecha się gracz śląskiej drużyny.
W pierwszej części gry na boisku przeważali Nafciarze i to oni byli bliżej objęcia prowadzenia. Strzelili nawet bramkę, której sędzia Paweł Dreschel nie uznał, dopatrując się ofsajdu. - Przed przerwą Wisła nas zaskoczyła. Stworzyła sobie kilka bardzo dobrych okazji. Rywale byli szczególnie groźni po stałych fragmentach gry, ale na nasze szczęście zakończyło się to dla nas pomyślnie. Myślę, że po tym co pokazaliśmy w drugiej połowie zasłużyliśmy na trzy punkty w tym meczu - przekonuje Alancewicz.
Polonia w dalszym ciągu tkwi w strefie spadkowej tabeli I ligi i zachowuje jedynie iluzoryczne szanse na uniknięcie degradacji w rywalizacji sportowej. W Bytomiu nikt nie chce jednak słyszeć o spadku. - Ciągle zachowujemy matematyczne szanse na utrzymanie na zapleczu ekstraklasy i tą wiarą żyjemy. Wiemy, że nie wszystko zależy od nas, ale swoją robotę też mamy do wykonania. Chcemy wygrać dwa ostatnie mecze do końca sezonu, a potem zobaczymy czy rywale zagrali "pod nas". My na pewno broni nie złożymy, póki będzie choć cień szansy na utrzymanie - zapowiada pomocnik drużyny z Olimpijskiej.
W trakcie spotkania w Płocku spiker cały czas informował o wynikach na innych stadionach. Sytuacja ta była o tyle kuriozalna, że stadion Wisły był zamknięty dla kibiców i świecił pustkami. - Do nas w ogóle to komunikaty nie docierały. Nikt z nas nie patrzy na tabelę. Mamy zakaz od trenera i nie odważymy się go złamać. Przede wszystkim musimy pomóc sobie i wygrać wszystko co mamy jeszcze do wygrania, a potem zobaczymy czy cel osiągnęliśmy, czy jednak czegoś zabrakło - puentuje gracz niebiesko-czerwonych.