Mateusz Michałek: Jak wygląda walka o trzy głosy Lubuskiego ZPN-u?
Robert Skowron: - W grze cały czas jest pięciu kandydatów, o nasze głosy zabiega trzech z nich. Są to: Roman Kosecki, Stefan Antkowiak oraz Edward Potok. Wcześniej rozmawiałem krótko z panem Zbigniewem Bońkiem, ale do dzisiaj nie kontaktował się ze mną w tej sprawie. Wydaje mi się że nie będzie próbował nas do siebie przekonywać i nie odwiedzi naszego regionu, a przynajmniej nie wyrażał takiej chęci, gdy widzieliśmy się ostatnio na Stadionie Narodowym. Może jesteśmy dla niego zbyt małym związkiem, o którego głosy nie warto zabiegać...
Z tego co wiem, jest pan już po spotkaniach z panami Koseckim i Antkowiakiem?
-
Zgadza się, z tym pierwszym widziałem się 8 października, a z drugim bodajże dwa dni później. Z tego co udało się nam ustalić, 20 przyjedzie do nas pan Potok.
Kto z tej dwójki, z którą się pan już spotkał jest bliżej waszych głosów?
- Na razie ciężko stawiać na szali tego, kto wypadł lepiej. Obaj mają ambitne programy, które mogą pchnąć polską piłkę do przodu. Dla mnie kluczową sprawą jest wybór współpracowników. Prezes PZPN-u jest osobą mocno reprezentacyjną, a w biurze będzie potrzebował ludzi szczerych i oddanych swojej pracy, którzy będą mieli świeże pomysły oraz wysokie kompetencje. Nie wyobrażam sobie, żeby pewne stanowiska zostały obsadzone działaczami, którzy są wypaleni i powinni już tylko obserwować z boku to co dzieje się w związku. Przecież nie może być tak, że na czele będzie stał reformator, który za swoimi plecami będzie miał hamulcowych. Myślę, że lada dzień poznamy ludzi, z którymi kandydaci będą chcieli współpracować.
Wy zapraszacie kandydatów na spotkania, czy to oni o nie zabiegają? Pan Potok powiedział, że nie spodziewał się, że otrzyma tyle zaproszeń od delegatów.
- Nie chciałbym odnosić się do jego słów. Chęć rozmowy płynie zarówno ze strony kandydatów, jak i wojewódzkich związków. Z niektórymi udało się spotkać na naszej ziemi w szerszym gronie. Jedno z większych spotkań miał pan Kosecki, który wstrzelił się w termin posiedzenia Lubuskiego ZPN-u, które było poszerzone o szefów wszystkich podokręgów i wydziałów. Z kolei pan Antkowiak spotkał się z Prezydium naszego związku. Oba spotkania przebiegały w bardzo dobrej atmosferze, czekamy na kolejne. Jak wspomniałem, przez chwilę zabiegałem o to, żeby przyjechał do nas pan Boniek, bo jego nazwisko jest magnesem. Mielibyśmy w województwie trochę fajnego PR-u, bo trzeba przyznać, że po wyborach jesteśmy często zapominani, choćby przez sam Zarząd PZPN-u.
Ma pan trochę żalu do Bońka, że się nie spotkaliście?
- Na pewno mam. W wielu wypowiedziach podkreślaliśmy, że chcemy być tymi, którzy będą kreować nową jakość i w przyszłości współpracować właśnie z takimi ludźmi. Niejednokrotnie, wraz z moim zastępcą powoływaliśmy się na jego słowa. Trudno. Stało się tak, a nie inaczej. Z tego co wiem, nie będzie miał już dla nas czasu, bo zamierza odwiedzić inne rejony. Widocznie gdzieś są większe kąski wyborcze. Być może ktoś z góry mocniej deklaruje chęć poparcia jego osoby i ja to rozumiem.
Wierzy pan, że Boniek może zawrzeć koalicję z Antkowiakiem i Koseckim przeciw Potokowi?
- Są jakieś ruchy wykonywane w stronę zawarcia porozumienia. Szczególne zaangażowanie widać ze strony Bońka i Antkowiaka. Co do trzeciego koalicjanta, to o tym nie słyszałem. Czas pokaże, czy panowie będą potrafili się dogadać i rozdzielić między sobą stanowiska. Koalicja, o której pan wspomniał byłaby bardzo silna.
Inni "baronowie" przekonują pana, żeby poprzeć tego, a nie innego kandydata?
- Oczywiście, w kuluarach odbywają się różne rozmowy. Jestem jednak bardzo wstrzemięźliwy i będę czekał do ostatniego momentu. Upływający czas pozwoli podjąć najbardziej sensowną decyzję. Jeszcze wiele może się zdarzyć, więc nie ma się co śpieszyć.
Było już po trochu o wszystkich poza panem Zdzisławem Kręciną. Niepoważna kandydatura?
- Spotkałem się z nim dużo dużo wcześniej, jeszcze zanim zaczął zbierać potrzebne rekomendacje. Od razu powiedziałem mu, że kluczową sprawą jest oczyszczenie się z wszelkich form zarzutów i odrzucenie tego, co jest do niego przyklejone. Dopiero wtedy moglibyśmy usiąść do kolejnych rozmów. Muszę podkreślić, że Zarząd Lubuskiego ZPN-u jest stosunkowo młody. Z racji częściowego odmłodzenia nie mieliśmy szerszych kontaktów z innymi członkami PZPN-u. Dlatego też nie chciałbym oceniać pana Zdzisława, czy też któregokolwiek z kandydatów. Dla mnie osobiście są to pierwsze spotkania na takim szczeblu.
Jak to było z wyborami w Lubuskiem? Czytając o tym, co w ich trakcie robił pański poprzednik, Henryk Gruchociak można się tylko śmiać.
- Patrząc na całe wybory, przebiegały one w sposób demokratyczny, ale trzeba przyznać, że na samym początku ustępującym włodarzom tej demokratyczności zabrakło. Chcieli bowiem odsunąć od głosowania kilkanaście klubów, które ponoć za późno zgłosiły kandydatów na Walne Zgromadzenie Sprawozdawczo - Wyborcze. Od razu powiem, że nie stanowiło to zagrożenia dla wyboru mojej osoby, bo udało się mi zebrać 70 procent głosów. Nie sprawiłoby więc to, że przegram, niemniej jednak było niesmaczne i nieeleganckie.
Wygrał pan, więc można powiedzieć, że powoli udaje się panu kruszyć lokalny "beton"?
-
Nie chciałbym się teraz odnosić do tego tak mocno. Nie wszyscy ci, którzy zostali odsunięci byli "betonem". Najbardziej cieszę się z tego, że związkiem nie zarządza już jedna z najbardziej niekompetentnych osób, czyli pan Gruchociak. Zostawił bardzo dużo papierkowego bałaganu. Poza tym, pokazał, że nie jest dżentelmenem. Nie przyszedł się pożegnać i nie przekazał władzy. Do dzisiaj nie pojawił się w związku i zostawił niepodpisany papier mówiący, że idzie na urlop. Spodziewaliśmy się, że poda się do dymisji, ekwiwalent urlopowy można było przecież wypłacić. Przykro, że strona, która ponosi porażkę nie potrafi odejść z honorem.