Chciało mnie Napoli i Porto ale zostaję w Bukareszcie - rozmowa z Pawłem Golańskim, piłkarzem Steauy Bukareszt

W poprzednim sezonie Paweł Golański został wybrany najlepszym prawym obrońcą ligi rumuńskiej. W letnim okienku transferowym zdeterminowane do pozyskania reprezentanta Polski było Napoli oraz słynne FC Porto. Mimo to prezes George Becali powiedział zdecydowanie: "Golo" musi zostać. 26-latek, który w meczu z Ukrainą naderwał wiązadła w kolanie zapowiada, że zrobi wszystko, aby wykurować się na spotkania z Słowenią i San Marino.

Sebastian Staszewski: Podczas towarzyskiego meczu reprezentacji Polski z Ukrainą we Lwowie doznałeś kontuzji i opuściłeś boisko. Poważny uraz?

Paweł Golański: - Mocno nadciągnąłem, można nawet powiedzieć naderwałem więzadło. Nie jest to bardzo poważna kontuzja, ale niestety jest to uraz, który wykluczy mnie na kilka dni z treningów. Wielka szkoda, bo w środę mamy bardzo ważny mecz z Galatasaray w eliminacjach do Ligi Mistrzów. W klubie są z tego faktu niepocieszeni, bo dziś zastanawialiśmy się, czy będzie jakiś cień szansy abym zagrał. Z doktorem dociążaliśmy nogę, ale okazało się, że ciągle mnie boli i nic z tego nie będzie. Chyba nie warto ryzykować.

Zdążysz się wykurować na mecze ze Słowenią i San Marino rozgrywane w ramach eliminacji do mistrzostw Świata w RPA?

- Wydaje mi się, że nie. Rozmawiałem z trenerem Beenhakkerem i przyznałem, że nie będzie łatwo. Zdaje sobie z tego sprawę, że nie jest najgorzej, ale nie jest też dobrze. Pierwsza myśl, jaka przewinęła mi się przez głowę w momencie upadku to, że zerwałem więzadła. Na szczęście diagnoza w Warszawie była dla mnie dużo lepsza. No, ale czekamy aż zacznę trenować. Nie ma sensu abym nieprzygotowany i z niedoleczoną kontuzją jechał na kadrę. Jeżeli uda mi się wyzdrowieć to niezwłocznie zadzwonię do trenera i powiem mu, że jestem do jego dyspozycji.

Jak ocenisz mecz z Ukrainą? Nasza reprezentacja zagrała fatalnie.

- Niestety nie mogłem być nawet na ławce rezerwowych, bo z lekarzami ciągle dokładaliśmy lodu do opatrunku na kolanie. Oglądałem to spotkanie z okna. A sam mecz niestety nie był dla nas bardzo udany. Pierwsza połowa była bardzo słaba, w drugiej było troszeczkę lepiej. Moim zdaniem nie ma co jednak robić tragedii. Czytam w prasie czy Internecie, że już wiele osób nas skreśliło, już nie mamy szans na awans do RPA. Spokojnie, to tylko mecz sparingowy. Teraz najważniejsze są mecze eliminacyjne i po nich proszę oceniać.

W tym spotkaniu trener Beenhakker testował zupełnie nowe, nieznane ustawienie.

- Faktycznie trener próbował nowego ustawienia. Szczególnie w pierwszej połowie w tym ustawieniu byliśmy mocno zagubieni, ale w drugiej części gry jakoś chłopaki się zorientowali, co i jak. Powtórzę: nie ma, co po tym meczu dramatyzować, wszystkich krytykować, kogoś skreślać. Poczekajmy na Słowenie i San Marino. Z Finlandią kiedyś też przegraliśmy i wszyscy mówili, że możemy sobie odpuścić EURO. Życie jednak to zweryfikowało.

Na prawej stronie obrony rywalizacja jest coraz większa. Do ciebie i Marcina Wasilewskiego doszedł młody Marcin Kowalczyk. Ten chłopak może na stałe zadomowić się w kadrze?

- Na pewno "Kowal" to dobry zawodnik. My znaliśmy się wcześniej, ze wspólnych występów w Łódzkim Klubie Sportowym. Znałem go z boiska, wiedziałem, na co go stać. Marcin to piłkarz uniwersalny i to jego największa zaleta. W ŁKS grał nawet bocznego pomocnika, grał środkowego obrońcę. W Bełchatowie grał na lewej stronie defensywy, w Dynamo na prawej. Dla trenera wielofunkcyjność to ważna rzecz. Na pewno Marcin ze mną i z "Wasylem" porywalizuje.

Wiele mówiło się o twoim odejściu ze Steauy. Kilka dni przed zakończeniem okienka transferowego masz pewność, że zostajesz w Bukareszcie?

- Nie nastawiam się już na żaden transfer. W klubie są ze mnie zadowoleni i nalegają abym został. Nie widzę potrzeby, aby odchodzić na siłę. Wiem, że były w klubie dwie propozycje, ale jak już mówiłem, to, że piłkarz ma oferty to nie znaczy, że zmieni klub. Steaua chce za mnie uzyskać godne pieniądze i to jest właśnie druga strona medalu. Ale nie ma co narzekać.

Jakie to były oferty?

- Jedna była z Portugalii, z Porto a druga z włoskiego Napoli. Są to ligi, jakie mi by odpowiadały, ale w negocjacjach czegoś zabrakło. Trener chce abym grał w Bukareszcie, prezes też chce za mnie sporych pieniędzy.

Nie sądzisz, że możesz stać się mimowolnym niewolnikiem ekscentrycznego prezesa Gigi Becaliego, bez słowa którego w klubie nic się nie dzieje?

- Mam jeszcze dwuletni kontrakt, więc nie jestem niewiadomo na ile związany z Rumunami. W ciągu ostatniego pół roku poczyniłem spore postępy, grałem regularnie, prasa i trener mnie doceniali. Z perspektywy czasu wiem, że przejście z Korony do Steauy było dobrym posunięciem. Lepszy klub a dodatkowo gram tu w piłkę, nie siedzę na ławce czy trybunach. Niejednokrotnie mówiłem, że gra w Rumunii to pewnego rodzaju promocja do lepszej ligi. Ale mam jeszcze czas i nic na siłę.

Jaką kwotę musiałby zapłacić chętny klub aby Becali zgodził się na transfer?

- Pewnie w granicach trzy milionów euro. Nie sądzę żeby była to mniejsza kwota. Porto dawało milion mniej i prezes nie był tym w ogóle zainteresowany. Oni chcą trzy miliony i tyle oczekują, nie są mocno skłonni do negocjacji. Tu jest taka polityka, że piłkarzy się promuje i sprzedaje za dobre pieniądze. Nie trzyma się piłkarza na siłę bo to jest biznes. Ale wszystko zależy od propozycji. Nie zaprzątam sobie tym jednak głowy, bo teraz najważniejszy jest szybki powrót na boisko.

Twoja liga marzeń?

- Powiem szczerze, że hiszpańska. Ale angielska i włoska również mi odpowiadają.

Komentarze (0)