Jesienną porą dookoła Polski - rekordowe pierwszoligowe wyjazdy

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Powinno być pięknie, przyjemnie i bezproblemowo. Dzięki wojażom do Świnoujścia kluby zapisują najdłuższe wyjazdy w swojej historii... a tymczasem wszyscy narzekają. A to, że nie ma pieniędzy, autokarów, chęci... Czas rozwiać kilka wątpliwości i przedstawić w jaki sposób podróżują pierwszoligowe drużyny, przed jakimi problemami stają i dlaczego rekordy nikogo, oprócz statystyków, szczególnie nie cieszą.

W tym artykule dowiesz się o:

10 sierpnia padł rekord długości wyjazdu w polskim powojennym futbolu. Osiągnięcie o tyle czysto statystyczne, co po prostu ciekawe. 830 km - tyle wynosi odległość pomiędzy Świnoujściem a Łęczną. Oczywiście jest to odległość zaniżona, mierzona w linii prostej. Rzeczywisty dystans, jaki musieli pokonać piłkarze Floty, aby dostać się na stadion przy Alei Jana Pawła, II znacznie przekroczył tysiąc kilometrów. W rundzie wiosennej rekord ten wyrówna drużyna Górnika, gdy będzie musiała stawić się nad morzem, na wyspie Uznam. Do tego sezonu najokazalszy wynik należał solidarnie do szczecinian i rzeszowian i został ustanowiony, gdy rywalizowały ze sobą Pogoń i Stal. Kolejny równie interesujący rekord padnie pod koniec rundy, gdy Flota zaliczy wszystkie jesienne wojaże. Suma kilometrów, jaką pokonają wyspiarze znacznie przekroczy 1500. Niejeden malkontent powie, że to standardowe i nie budzące większych emocji wyprawy. Stwierdzi, że na przykład w Rosji, albo na Ukrainie, ale... w Polsce podróżuje się trochę inaczej.

- Kiedyś, gdy trenowałem Hutnika Kraków, jechaliśmy na Jagiellonię "na dwa razy". Wyjeżdżaliśmy w czwartek rano, nocowaliśmy w Lublinie, na drugi dzień ruszaliśmy w dalszą podróż. Teraz klubów nie stać na tak zaplanowane wyjazdy, ta liga jest biedna -

opowiadał po meczu z Flotą w Świnoujściu trener Stali Stalowa Wola, Władysław Łach.

- Wiemy za ile i o co gramy! - kontynuował Łach. - Podróż do Świnoujścia trwała szesnaście godzin, przejechaliśmy tutaj 988 kilometrów w jedną stronę. Kiedyś tak się jeździło na Pomezanię. Zwiedzało się wtedy zamek w Malborku...

Jednak wyjazd na mecz to nie wycieczka turystyczna szlakiem polskich autostrad i po męczącej podróży trzeba stanąć, w pełni sił, do 90-minutowej batalii na boisku. - Takie wyjazdy to ciężki kawałek chleba. Aby optymalnie wypoczętym i przygotowanym, powinno się wyjechać dwa dni wcześniej. Jeżeli gra się spotkanie w sobotę, to wyjazd powinno się organizować w czwartek, ale nie ma na to pieniędzy. W trakcie jazdy trzeba się gdzieś poruszać, organizujemy sobie boisko do treningu na trasie. Jadąc do Świnoujścia, trenowaliśmy we Wrześni. Dotarliśmy nad morze w dniu meczu, o godzinie 1:00 w nocy. To jest nieprawdopodobna uciążliwość głównie dlatego, że zaplanowanie wyjazdu jest bardzo trudne. Trzeba zamówić noclegi, posiłki, później dochodzi jeszcze przestawianie terminów. Do tej pory jeździliśmy "ogórkiem", ale teraz trzeba było zamówić autokar z klimatyzacją. Logistyczne przygotowanie takiego wyjazdu zajmuje mnóstwo czasu - zakończył trener Stalowców. Ogólny koszt tak zaplanowanego wyjazdu to 11-14 tys. zł.

Mamy więc dwa obrazy. Wyidealizowany pejzaż i Baconowską rzeczywistość. Na sobotni mecz ligowy powinno się wyruszać w czwartek, ale normą jest wyjazd w piątek. Dla zachowania cyklu drużyna powinna zrobić sobie przerwę w podróży na nocleg lub przyjechać do miasta-gospodarza w przeddzień spotkania, aby odbyć trening na murawie meczowej. Realia przedstawiają się znacznie odmiennie. Przespać się owszem można, ale w autokarze, a potrenować gdzieś na trasie, na wynajętym boisku. Z drużynami nie jeżdżą kucharze, dlatego trzeba postarać się o zamówienie posiłku w jakimś większym mieście. Dochodzi problem logistyczny, wszystkiego nie można zaplanować kilka dni wcześniej.. Zatem rekordzistom gratulujemy z lekką nutką współczucia....

Źródło artykułu:
Komentarze (0)