Mateusz Michałek: Ciągłe telefony, przekonywanie i namawianie związane z PZPN-owskimi wyborami już się skończyły. Ulga?
Andrzej Padewski
: Ulgę czuję tylko z jednej przyczyny, a mianowicie dlatego, że nowym prezesem został mój faworyt, na którego stawiałem cztery lata temu. Już wtedy się nie pomyliliśmy, bo rządy poprzednich włodarzy były nieporadne i usłane ciągłymi porażkami. Mam nadzieję, że teraz polska piłka wróci do normalności.
Wiadomo, że na sukces Zbigniewa Bońka złożyła się praca wielu ludzi. Wybitny reprezentant Polski wygrałby bez Andrzeja Padewskiego?
- Piłka nożna jest grą zespołową i nam udało się stworzyć naprawdę niezłą drużynę. To przełożyło się na sukces. Mam nadzieję, że ludzie, którzy w niej byli zdają sobie sprawę, jak ważny był każdy element. Ale teraz zapominamy już o wyborach i bierzemy się do roboty, której jest bardzo, bardzo dużo.
Teraz taką drużynę trzeba stworzyć ze wszystkimi wiceprezesami i członkami Zarządu. Jak personalnie oceniłby go pan od 1 do 10?
- Dzisiaj to jest ósemka, pewna ósemka.
Czyli o dziesiątce nie może być mowy?
- Można było przewidzieć inne rozwiązania. Właśnie dlatego trzeba wziąć się do roboty, bo naszemu statutowi do doskonałości brakuje bardzo wiele. Pełen jest zawiłości prawnych, niedomówień, daje możliwość do przeciągania liny, przekupywania i obiecywania. Statut musi być od początku do końca jasny. Na przykład obecnie nie możemy zmienić ilości Wydziałów i Komisji oraz ilości ich członków, bo nas ogranicza. I tak jest na wielu polach, jeśli chcemy wprowadzić jakąś fajną reformę, blokują nas zapisy statutowe. Im szybciej zwołamy Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie i je zmienimy, tym lepiej.
Jedno jest pewne, ciężko będzie szybko wprowadzić wszystkie, potrzebne zmiany.
- Oczywiście, to złożony proces. Samo "naprawienie" statutu, według mnie, a trochę się na tym znam, potrwa jakieś osiem miesięcy. Wszystko trzeba oczywiście skonsultować ze związkami wojewódzkimi, Ekstraklasą oraz I ligą i scalić w jeden projekt, a także dać do szerokiej konsultacji społecznej. Samo Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie może odbyć się nie wcześniej niż na trzy miesiące przed jego zwołaniem. Wierzę, że uda nam się zrobić wszystko, co zaplanujemy.
Brakuje panu jakiejś osoby w Zarządzie? Może szefa Opolskiego ZPN-u, Marka Procyszyna... Trafiłem?
- Oczywiście, że mi go brakuje. Marek Procyszyn od początku był przewidziany na stanowisko członka Zarządu. Opolszczyzna jest bardzo dużym związkiem. Może nie ma zespołów na najwyższych szczeblach rozgrywkowych, ale Marek jest fachowcem od piłki amatorskiej. Jak się okazało, nie wszystko można przewidzieć. Z jednej strony to dobrze, bo gdybyśmy wszystko wiedzieli, to Zjazdy byłyby nudne i przewidywalne. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo mi go żal.
Pańskim zdaniem w Zarządzie znalazł się ktoś niewartościowy?
- Nie można tak mówić. Poza tym, wiadomo, że jeśli komuś strzeli coś do głowy i wymyśli naprawdę idiotyczny pomysł, to drogą głosowania on na pewno nie przejdzie.
Tak się zastanawiam, jak pan, czyli człowiek kojarzony zawsze z opozycją odnajduje się w nowej roli?
- Nie mam żadnych problemów, bo cały szereg poprawek regulaminowych i statutowych mam przygotowany już od dawna. Na miesiąc przed październikowym Zjazdem złożyłem odpowiednie papiery rozwiązujące problemy z głosowaniem, czy podziałem mandatów. Oczywiście poprzedni Zarząd nawet się nad nimi nie pochylił. Teraz zrobimy to my, tym bardziej, że są bardzo proste i czytelne. Są zaczerpnięte z pomysłów niemieckich gdzie wszystko, od początku do końca, jest jasne.
Nie żałuje pan trochę, że nie został wiceprezesem ds. piłkarstwa amatorskiego? Walczył pan o to stanowisko z Janem Bednarkiem z Zachodniopomorskiego.
- Walczył to może złe słowo. Statut zobowiązuje do tego, by piłki amatorska wytypowała kandydata, który zostanie wiceprezesem. Startowałem z panem prezesem Bednarkiem i w pierwszej turze otrzymaliśmy po sześć głosów. W drugiej zaważyły już inne względy. Pokonał mnie w demokratycznych wyborach i teraz musi pokazać co potrafi. Będę surowym recenzentem. Wiadomo, że skoro się starałem o to stanowisko, to miałem swoją koncepcję. Była jasna, składała się z dziesięciu punktów. Radek Michalski powiedział, "stary, miałeś super program, tylko co z tego"(śmiech).
Jakie ma pan w ogóle relacje z panem Bednarkiem? Będziecie ściśle współpracować?
- Bądź co bądź, obecnie jest moim przełożonym. Nigdy nie mieliśmy złych relacji, wręcz przeciwnie. Zadeklarowałem mu lojalność i na pewno będę mu pomagał. W piłce amatorskiej jest tyle do zrobienia, że sam Bednarek sobie nie poradzi, musi mieć wsparcie. Nie mogę być hamulcowym i przeszkadzać tylko dlatego, że wygrał on, a nie ja. Między nami musi być pełna zgoda.
Pewnie nie słyszał pan o tym co zrobił w trakcie dawania rekomendacji na prezesa PZPN-u. Zarząd jego związku postanowił poprzeć m.in. Bońka, ale on musiał się komuś odwdzięczyć i z niego zrezygnował.
- Wie pan, do tego właśnie dopuszcza statut, że można kuglować. Polega to na tym, że każdy dawał śmieszne trzy poparcia. Jeżeli ma się uwarunkowane poglądy, to popiera się tą osobę, która jest ich najbliższa. Przez takie, a nie inne zapisy pojawiają się sytuacje tego typu, że a może dam poparcie Kręcinie, może Lacie, bo jak wygra, to się nie będzie mścił za jego brak i może jeszcze Koseckiemu lub Bońkowi. Do czego to doprowadza? Moim skromnym zdaniem trzech to powinno być wszystkich kandydatów.
Jak pan oceni pierwsze posiedzenie nowego Zarządu? W niektórych sprawach pojawiały się rozbieżne zdania?
- My musimy się spierać, choć oczywiście te spory muszą przynosić wymierne korzyści dla polskiej piłki. Ostatnio też jakieś były. Naprawdę w różnych sprawach, bo ludzie mają w niektórych kwestiach rozbieżne zdania. Dobrze, że mamy w składzie kilku prawników. Podpieramy się ich opiniami, ale oczywiście głosujemy według własnych przekonań. Powinniśmy się spierać, ale na zewnątrz – jako polska piłka – stanowić monolit. Przeciwko politykom, finansom, czy policji.
A nowy sekretarz generalny związku? Patrząc na CV i to, co się o nim piszę, to wydaje się, że to świetny wybór.
- Zbigniew Boniek powiedział, że ma nosa do ludzi. Pokazał trzech dyrektorów, którzy pełnią dzisiaj ważne funkcje w polskim futbolu. Jeden jest dyrektorem w firmie SportFive, drugi w Nike Polska, a trzeci – co do którego trochę się pośmialiśmy – jest Piotr Gołos, dyrektor Departamentu Marketingu PZPN. Wszystkich wykreował Boniek i tym razem również powiedział, byśmy mu zaufali, bo ma nosa. Z sekretarzem generalnym jest prosta sprawa. Kręcina przez dłuższy czas był nie do ruszenia, ale każdego, którego powołamy, mamy też prawo odwołać. Maciej Sawicki ma jedną zaletę, albo jak kto woli wadę – nie jest ze środowiska piłkarskiego. Co prawda grał w piłkę, ale nigdy nie był działaczem sportowym. Ma jednak doświadczenie z biznesu, więc ład korporacyjny pewnie szybko się pojawi.
Wspomniał pan o Zdzisławie Kręcinie. Jak pan myśli, co się teraz z nim stanie, to było jego ostatnie słowo jeśli chodzi o PZPN?
- Myślę, że ostatnie, ale pewnie zostanie przy piłce. Gdzieś słyszałem, że zostanie prezesem jakiegoś klubu. To niewykluczone, ma wiedzę.
Wielu cały czas elektryzuje sprawa wynagrodzenia nowego prezesa PZPN-u. Pytanie, czy to rzeczywiście jest takie ważne?
- Mnie nie elektryzuje, bo deklaracja Zbyszka Bońka była jednoznaczna i cały czas ją podtrzymuje. Zresztą, jako media przesadzacie trochę, że to wszystko zależy od prezesa. Nie jest tak, że sam ustali sobie wynagrodzenie. To zależy od Zarządu. Jeśli uznamy, że przeprowadził dobrze dane reformy, to sam zgłoszę wniosek, żeby otrzymał premię.
Pojawiły się i takie informacje, że rzekome regularne wynagrodzenie miałoby być przekazywane przez niego na cele charytatywne.
- To niemożliwe, bo – jak powiedziałem – on podtrzymuje wcześniejszą deklarację. Gdyby zmienił zdanie, to od razu wyciągnęlibyście, że najpierw powiedział, że nie będzie pobierał a potem jednak zdecydował się pobierać pensję. Nie widzę potrzeby, by pensja prezesa szła na cele charytatywne, może przecież iść na potrzebujące tego rzeczy w polskiej piłce. Choćby na rozgrywki centralne juniora starszego, które planujemy. Większym problemem jest zarobienie pieniędzy, a nie ich wydawanie, bo wiemy, gdzie to zrobić. A zarabiać trzeba umiejętnie, na przykład organizując spotkania reprezentacji Polski na odpowiednich stadionach i ustalając także odpowiednie ceny biletów.
O organizację najbliższych spotkań eliminacyjnych będzie walczył też Wrocław. Ma realne szanse na sukces?
- Organizacja spotkania jest przedsięwzięciem biznesowym. Jeśli Wrocław będzie stać na ściągnięcie reprezentacji, to będzie ją miał. Nie zamierzam jednak w jakiś nieformalny sposób o to walczyć.
Jakby mógł pan powiedzieć jeszcze coś więcej o wspomnianym pomyśle stworzenia ogólnopolskiej ligi juniorów.
- Pomysł jest wdrażany w życie. Od wiosny zagramy w makroregionach. Zobaczymy jak wypadnie ta runda i wtedy podejmiemy decyzję o nowym kształcie rozgrywek. Mamy energicznego wiceprezesa, Romka Koseckiego, który mam nadzieję, że poradzi sobie z wszystkimi problemami i może jeszcze ściągnie jakieś grosze od Ministerstwa Sportu.
Wszyscy mówią, że bliscy współpracownicy Bońka mogą się od niego bardzo wiele nauczyć. Pan też?
- Oczywiście, że tak. Kieruję dużym związkiem, ale to nie znaczy, że posiadam jakiś patent na wszystkie sprawy. Zbyszek Boniek, grając w piłkę nożną wiele widział i wiele wie. Poza tym, prowadzi przecież swoje osobiste biznesy. Ma bardzo dobre podejście biznesowe. Dziennikarze PZPN-u dziwili się, że nikt nie wychodził w trakcie ostatniego posiedzenia i nikt wcześniej nie wyjechał. Zbyszek odpowiedział im, że jeśli odpowiednio dobierze się poruszane tematy, to ludziom po prostu chce się pracować.