Transfer Jamesa Sinclair'a do Polonii Bytom był dla wielu powodem do zdumienia. Będący w kulminacyjnym stadium swojej kariery obrońca, mający za sobą występy na boiskach Premier League w barwach Bolton Wanderers zdecydował się związać kontraktem z polskim pierwszoligowcem. - Nigdy nie uważałem, że to zesłanie. Była to dla mnie bardzo ciekawa przygoda - mówi w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl były defensor drużyny z Olimpijskiej.
Anglik trafił do Bytomia w okresie, w którym w Polonii nastały trudne czasy. Krótko po spadku drużyna rozczarowywała, a na wiosnę rzutem na taśmę przegrała walkę o utrzymanie w I lidze. - Nie oznacza to jednak, że byliśmy zespołem słabym. Na wiosnę tworzyliśmy naprawdę fajną pakę, a kilku chłopaków z Bytomia spokojnie dałoby sobie radę w Anglii - przekonuje 25-latek.
Których graczy niebiesko-czerwonych Sinclair miał na myśli? - Chociażby Kuba Świerczok, który był zawodnikiem zjawiskowym. Bardzo dobre wrażenie zrobił też na mnie Daniel Mąka, który przypomina mi stylem gry Jermaine'a Pennant'a. Pewnie gdyby w porę ktoś ich zauważył i ściągnął na Wyspy, to dziś graliby co najmniej w solidnym klubie Premiership. Duże postępy robi też Mateusz Mika i wszystko jeszcze przed nim - wylicza były młodzieżowy reprezentant Anglii.
Przygoda "Dżimiego" z Polonią zakończyła się kilka dni temu, po tym jak angielski zawodnik za porozumieniem stron rozwiązał umowę z klubem. Powodem nie było niezadowolenie którejś ze stron z warunków umowy, ale przedłużająca się kontuzja, którą Sinclair zdecydował się wyleczyć w swoim kraju. Nie wyklucza przy tym, że do polskiej ligi jeszcze wróci. - W Polsce się zakochałem. Ludzie tutaj są ciepli, otwarci. Widać, że kochają życie. W Anglii jest zdecydowanie inaczej - kiwa głową były defensor bytomskiej drużyny.
Przez angielskie media Sinclair został nazwany "koczownikiem roku", jako zawodnik grający w najbardziej egzotycznej dla Anglików lidze. Spore zainteresowanie na Wyspach Brytyjskich wywoływały nie tylko losy obrońcy, ale także jego opinia na niektóre tematy. - Odebrałem wiele telefonów po reportażu puszczonym przez BBC o polskich pseudokibicach. Powtarzałem, że Sol Campbell się swoją wypowiedzią zapędził, bo żyłem już w Polsce od roku i nigdy nic gorszącego nie miało miejsca. Kiedy mówiłem zirytowany, że Anglicy powinni się od Polaków uczyć gościnności, niektórzy z dziennikarzy odkładali słuchawkę. Było mi za ten reportaż wstyd - przyznaje wychowanek Newcastle United.
W barwach bytomskiej drużyny Sinclair rozegrał łącznie szesnaście spotkań. Częstsze występy uniemożliwiały mu urazy, które Anglika nie opuszczały. Wszystko to dlatego, że na boisku często nie przebierał w środkach. - Jestem zawodnikiem walczącym i nie wyobrażałem sobie, żeby nawet przy niekorzystnym wyniku odstawiać nogę. W I lidze walka dominuje, więc nie byłem jakimś wyjątkiem pod tym względem - podkreśla.
Jest jedna rzecz, która angielskiemu piłkarzowi w Polsce dała się we znaki. - Macie strasznie trudny język i nie nauczyłem się go do tego stopnia, żebym był zadowolony. Te wszystkie "szczy" i "ższy" to dla mnie językowa katastrofa. Na szczęście język futbolu jest jeden i na boisku nie miałem problemów z porozumiewaniem się z chłopakami. Wracam do Anglii, ale przygoda w Polsce zawsze pozostanie w mej pamięci. Mam nadzieję, że jeszcze tu wrócę - puentuje nasz rozmówca.