Mateusz Michałek: Polska rozegrała w tym roku 13 spotkań. Najwięcej, nie tylko wśród samych obrońców, ale w ogóle, rozegrał Marcin Wasilewski. Ciężko wyobrazić sobie dzisiaj linię defensywną bez niego.
Marek Motyka: - To jest prawdziwy gladiator. Nie tylko wrócił do reprezentacji po niezwykle ciężkim urazie, ale stał się jej bardzo mocnym punktem, prawdziwym filarem. Należą mu się słowa uznania. Dzięki charyzmie i ciężkiej pracy, z przeciętniaka stał się pełnowartościowym zawodnikiem. W pewnym momencie, gdy kontuzji nabawił się Kuba Błaszczykowski, został uhonorowany opaską kapitańską i w pełni sprawdził się w tej roli. To zawodnik o dużym autorytecie, na który sam sobie zapracował. Naprawdę go podziwiam.
W takim razie może to on powinien być stałym kapitanem?
- Nie wiem czym kierował się trener Smuda, moim zdaniem kapitana powinien wybierać cały zespół. Oczywiście są zasady, że głównie wybiera się zawodnika najstarszego stażem lub tego z największym autorytetem. Błaszczykowski jest zawodnikiem innego typu niż "Wasyl". Ten drugi jest twardy i prostolinijny, nie boi się powiedzieć czegoś prosto w oczy. Kuba jest bardziej wyważony, ale nie przeszkadza mi, że to on nosi opaskę. Przecież trudno wyobrazić sobie tę drużynę bez niego. Nie robiłbym z tego wyboru wielkiego problemu.
Można się tylko martwić, że "Wasyl" przestał grać w klubie, a jego umowa wygasa wraz z końcem tego sezonu.
- To jeszcze niczego nie przesądza. Może zostać w Anderlechcie, ale wcale nie jest powiedziane, że nie otrzyma innych ofert. Chłopak gra dobrze, a stoperów, którzy prezentują odpowiedni poziom nie ma dzisiaj wielu. Dobrze się stało, że pojawił się Łukasz Piszczek, dzięki któremu "Wasyl" został przesunięty do środka. Wielokrotnie udowadniał, że spokojnie może grać na tej pozycji. Doświadczenie, spokój, przewidywanie gry, czy gra głową i wślizgiem – czegóż chcieć więcej.
Bardziej podoba się panu duet Wasilewski – Damien Perquis, czy woli pan, gdy obok "Wasyla" biega Kamil Glik?
- Na początku nie byłem przekonany co do Perquisa. Zdanie zmieniłem po mistrzostwach Europy. Na Euro był najmocniejszym punktem naszej defensywy. Teraz trener Fornalik postawił na Glika. Absolutnie nic do niego nie mam, bo to również utalentowany zawodnik, nasz, polski... W sumie też nie zawiódł, choć ostatni mecz mu nie wyszedł. Nie można jednak zapomnieć o spotkaniu z Anglikami. Nie przekreślałbym jednak Perquisa, bo kilka miesięcy temu potwierdził, że potrafi grać na wysokim poziomie. Musimy mieć trzech, czterech takich stoperów.
Nie ma co krytykować Glika za samobójczego gola z Urugwajem. W sumie dobrze, że taki kiks przytrafił się z "Urusami", a nie we wspomnianym meczu z Anglią, w którym trafił do właściwej bramki.
- To samobójcze trafienie było dziełem przypadku, ale tak to już w piłce bywa. Największym piłkarzom przytrafiały się przeróżne wpadki. Nie ma możliwości, żeby wszystko zawsze było idealnie. Wiadomo, że Glik nie chciał trafić do własnej siatki, piłka odbiła się przypadkowo. Ale ma pan rację, dobrze, że coś takiego nie przytrafiło się z Anglikami. Na szczęście w tym konkretnym meczu pokazał, jak bardzo przydatny jest przy stałych fragmentach gry. Udowodnił trenerowi, że warto na niego stawiać.
Nominalni obrońcy strzelili w tym roku 5 z 17 bramek reprezentacji Polski. Mało, dużo?
- Fajnie, że stałe fragmenty gry są ćwiczone i zawodnicy, którzy na nie wchodzą, potrafią je wykorzystywać. To dobrze, że defensorzy są na tyle uniwersalni, że potrafią trafić do bramki rywala. Uniwersalność jest jak najbardziej wskazana. Gdy Pique, czy Puyol znajdują się w polu karnym, to stają się napastnikami. Czasy się zmieniają i nazewnicto pozycji jest coraz mniej zgodne z prawdą. Gra danego zawodnika jest dzisiaj uzależniona od strefy boiska, w której się aktualnie znajduje. Jeśli boczny obrońca znajdzie się w środku, to musi grać jak środkowy pomocnik, jeśli gdzieś wyżej, to jest skrzydłowym, czy napastnikiem. Trzeba umieć poruszać się dosłownie wszędzie. Spójrzmy na Barcelonę, przez jakiś czas grała bez nominalnego napastnika, a mimo to strzelała mnóstwo bramek. My mamy Piszczka, który kiedyś grał jako napastnik i dla niego podłączanie się do akcji ofensywnych jest frajdą. Ma nieco ułatwione zadanie. Posiada ostatnie podanie, potrafi oszukać rywala i strzelić na bramkę. Przy tym wszystkim oczywiście dobrze prezentuje się w obronie.
Niektórzy, patrząc na to co Piszczek wyprawia w Dortmundzie, wymagają od niego cudów w reprezentacji. Zapominają jednak, że to są dwa zupełnie inne światy.
- Łukasz trenuje ze swoimi kolegami z Dortmundu na co dzień. Jest w drużynie już od paru lat, zna się z nimi jak łyse konie. To naturalne, że łatwiej gra mu się z kimś, z kim często trenuje. W reprezentacji niektóre pozycje są jeszcze uzupełniane. Nie ma żelaznego składu, bo trener cały czas próbuje pewne rzeczy ulepszać. Trzeba czasu, by doszło do sensownego zgrania poszczególnych zawodników. A tego czasu w kadrze zbyt dużo nie ma. Zgrupowania są krótkie, by się odpowiednio poznać.
[nextpage]
Ale myśli pan, że z biegiem czasu Piszczek może dawać kadrze jeszcze więcej?
- To jeden z najlepszych kadrowiczów. Swoją postawą w Bundeslidze i Lidze Mistrzów udowodnił, że jest postacią nietuzinkową, jednym z najlepszych prawych obrońców na świecie. Gdyby zebrać najlepszą dziesiątkę, na pewno byłby w jej czołówce. Ma fantastyczną wydolność, dysponuje szybkością, a przede wszystkim potrafi przewidywać grę i rozgrywać piłkę. Obrońca, który potrafi asystować i sam strzelać bramki to złoto. Teraz jest postacią centralną i ocenia się go nieco inaczej, ale sam zawiesił sobie taką poprzeczkę.
Media co jakiś czas wyskakują z kolejnymi plotkami na jego temat. Odejście z Borussii w najbliższym czasie jest możliwe? I czy w ogóle ma sens?
- Wiadomo, że jego pozycja w Dortmundzie jest niepodważalna. Ma długoletni kontrakt, tamtejsi kibice go uwielbiają, jest bożyszczem. To jest jego pięć minut. Każdy jednak wyznacza sobie jakieś cele. To wszystko nie będzie trwało wiecznie, Piszczek też się kiedyś zacznie starzeć, tracić dynamikę i wytrzymałość. On sam musi zdecydować, czy chce się podjąć kolejnego wyzwania, czy woli zostać w Dortmundzie do końca. Ciężko powiedzieć... Borussia jest czołowym klubem w Niemczech, zdobył z nią mistrzostwo i puchar kraju. Jedynym celem, jaki może sobie tam jeszcze postawić jest zdobycie Ligi Mistrzów. Wydaje mi się jednak, że marzeniem każdego piłkarza jest gra w klubie pokroju Realu, Barcelony, czy obu zespołów z Manchesteru. Piszczka pewnie też. Nie zdziwiłbym się, gdyby zdecydował się odejść z Dortmundu.
Z czołowych europejskich klubów przenieśmy się na polskie podwórko: jak oceni pan ten rok w wykonaniu, występującego z lewej strony Jakuba Wawrzyniaka?
- Początkowo wydawało mi się, że jest to zawodnik świetny na Ekstraklasę, ale za słaby do grania w reprezentacji. Patrząc jednak na to, czym obecnie dysponujemy, bez wątpienia jest absolutnym numerem jeden na lewej obronie. Zrobił postępy, nabrał spokoju, potrafi się włączyć, jest niezły technicznie i ma dobre uderzenie z dystansu. Nie jest demonem szybkości, ale braki na tym polu nadrabia kilkoma innymi zaletami. Nie powiem nic odkrywczego, prawa i lewa obrona to w Polsce duży problem. Miałbym kłopot, jeśli spytałby mnie pan, którego lewego defensora z Ekstraklasy, obok Wawrzyniaka, widziałbym dzisiaj w reprezentacji. Posucha jest ogromna i dlatego kluby posiłkują się obcokrajowcami. Trzeba szanować to, że mamy takiego chłopaka.
Wawrzyniak usiadł na ławce podczas Euro kosztem Sebastiana Boenischa. Miał pan pretensje do Franciszka Smudy, że dawał mu szanse, mimo że ten nie grał w klubie?
- Trener Smuda zainwestował w ludzi, którym sam zaproponował grę w kadrze. Było mu na pewno głupio nie dać szansy komuś, kto postanowił mieć polskie obywatelstwo. Taki zawodnik miał pewnie obiecane, że w przypadku dobrej formy będzie po prostu grał. Patrząc w ten sposób można jeszcze trenera zrozumieć. Boenisch z powodu kontuzji jednak przez dłuższy czas nie grał i to rzeczywiście wywołało dość konfliktową sytuację. Początkowo mówiło się przecież, że piłkarze, którzy nie grają w swoich klubach, nie będą występować w kadrze. Zawodnik wrócił po urazie, a szkoleniowiec mu zaufał. Trener miał takie prawo. To on dobiera ludzi, odpowiada za nich i później jest z tej pracy rozliczany. Boenisch nie był w najwyższej formie, ale obiektywnie trzeba powiedzieć, że nie prezentował się strasznie słabo. Jak na tak długi rozbrat z piłką, grał naprawdę nieźle. Choć oczywiście, gdyby był bardziej ograny, mógłby wypaść jeszcze lepiej. Być może inni trenerzy zrobiliby inaczej i dali zielone światło Wawrzyniakowi, który na to zasługiwał.
Może jest jakiś obrońca, którego w kończącym się roku brakowało panu w kadrze?
- Musiałbym zrobić solidną analizę wszystkich zawodników, którzy gdzieś tam przewijali się przez reprezentację... Zawodnikiem godnym obserwacji i podarowania szansy jest Adam Danch, filar Górnika Zabrze. Zrobił ostatnio naprawdę duże postępy, jest bardzo wszechstronny. Jak już wspomniałem, nie ma wielu dobrych stoperów, którzy dają stuprocentowe bezpieczeństwo z tyłu, dlatego też bez dłuższego zastanowienia, dałbym mu szansę. Co do innych nazwisk, to musiałbym się chwilę zastanowić.
Przez kadrę w 2012 roku przewinęli się chociażby Tomasz Jodłowiec, Marcin Komorowski i Grzegorz Wojtkowiak.
- Co do Komorowskiego, to Wawrzyniak musi mieć przecież dublera. Musi mieć kogoś, kto będzie siedział mu na ogonie, by nie osiadł na laurach. A, że trener Fornalik nie widzi w drużynie Boenischa... Zresztą Komorowski jest przecież bardzo uniwersalnym zawodnikiem. Prowadziłem go w Bytomiu i dołożyłem jakąś cegiełkę do tego, że poszedł do Legii i zrobił fajną karierę. Występuje nie tylko z lewej strony, ale – co udowodnił w Legii – gra na dobrym poziomie również na stoperze. Trener Fornalik na pewno nie może go pominąć. Jego rywalizacja z Wawrzyniakiem będzie bezcenna. Chciałbym jeszcze wyróżnić jednego lewego defensora, a mianowicie Tomasza Lisowskiego z Korony, który dysponuje niezłą wydolnością i szybkością. Wydaje mi się, że mógłby być uzupełnieniem kadry.
A prawa obrona?
Piszczek jest nie wygryzienia, tyle że jemu przecież też potrzebny jest dubler. Na tej pozycji może grać "Wasyl", ale nim też nie można skakać z pozycji na pozycję. Trzeba wyłowić kogoś z grupy młodzieży. Przez chwilę w kadrze był Tomasz Jodłowiec, ale chyba nie przekonał jeszcze do siebie selekcjonera. Przegrane mecze powodują presję, szkoleniowiec musi jeszcze więcej szukać. Wygrane, czy remisy dają więcej spokoju i stabilizacji. Widać, że trener cały czas szuka różnych rozwiązań. Po Anglii panowała zbyt duża euforia. Ostatni mecz z Urugwajem ukazał pewne braki. Dał do zrozumienia, że niektórzy zawodnicy nie są jeszcze stuprocentowo pewni. Jeśli lepszych się nie znajdzie, to trzeba będzie ich jeszcze lepiej zgrać, a przede wszystkim trzeba zachować pokorę.