Nowe cuda Piotra Stokowca?

Polonia Warszawa była największą rewelacją rundy jesiennej T-Mobile Ekstraklasy. Piotr Stokowiec zbudował przy Konwiktorskiej coś z niczego i teraz spróbuje zrobić to po raz kolejny.

Pół roku temu Czarne Koszule do sezonu przygotowywały się w rekordowo krótkim czasie, a latem szeregi klubu opuścili między innymi Robert Jeż, Michał Gliwa, Maciej Sadlok, Łukasz Trałka oraz Pavel Sultes. Mimo osłabień i problemów organizacyjnych warszawiacy od samego początku rundy zajmowali miejsce w ścisłej ligowej czołówce, a pod okiem Stokowca pełnym blaskiem rozbłyśli Tomasz Brzyski, Paweł Wszołek, Adam Pazio czy Łukasz Teodorczyk.

Zima dla ekipy z Konwiktorskiej była jeszcze trudniejsza, bo choć przygotowania odbywały się w warunkach bardziej cywilizowanych, to i osłabienia okazały się boleśniejsze. Polonia straciła cztery zęby trzonowe w postaci Teodorczyka, Brzyskiego, Marcina Baszczyńskiego i Władimira Dwaliszwiliego, do inaugurującego ligową wiosnę starcia z Lechią Gdańsk przystępując z ledwie jednym nominalnym napastnikiem w osobie Daniela Gołębiewskiego. Spotkanie z ekipą Bogusława Kaczmarka zakończyło się remisem, a warszawiacy, mimo osłabień, spisali się nieźle.

- Gra i wynik były całkiem przyzwoite - nie krył w trakcie pomeczowej konferencji prasowej Stokowiec. - Zawodnicy realizowali nakreśloną taktykę, choć co do jakości jej wykonania można było mieć pewne sugestie. Nad tym będziemy jednak pracować. Trochę ostatnio ta drużyna przeszła i należą się jej za to wielkie brawa, choć o problemach nie chciałbym teraz mówić. Skupiam się na tym, żeby przeszkody przeskakiwać, jeśli się pojawiają - dodawał szkoleniowiec stołecznej ekipy.

W barwach Czarnych Koszul zadebiutowali Paweł Tarnowski, Vytautas Luksa, Igor Morozow i Martin Baran, a po kilkunastu miesiącach przerwy koszulkę Polonii ponownie przywdział Jakub Tosik. Ekipa z Konwiktorskiej zaprezentowała ponadto kibicom i obserwatorom nową taktykę z pięcioma nominalnymi obrońcami, wśród których dwaj skrajni nastawieni byli mocno ofensywnie. Formacja defensywna generalnie funkcjonowała nieźle, z dobrej strony zaprezentował się przede wszystkim estoński kadrowicz Morozow, a bohaterem meczu został Miłosz Przybecki, dla którego był to szósty mecz w najwyższej klasie rozgrywkowej.

- Cieszę się z tego, że dostałem szansę i myślę, iż w pełni ją wykorzystałem. W każdym sparingu walczyłem jednak o grę w podstawowej jedenastce i to jest moje marzenie - nie krył zawodnik, który w piątek na boisku spędził ledwie osiem minut. Stokowiec już jesienią zapowiadał, że to właśnie Przybecki będzie kolejnym po Wszołku, Pazio i Teodorczyku młodym Polonistą, o którym lada chwila usłyszy cała piłkarska Polska. Przed 22-latkiem do sławy droga jeszcze daleka, biorąc jednak pod uwagę słaby występ Litwina Luksy można się spodziewać, że następny mecz ligowy były gracz Ruchu Radzionków rozpocznie już w podstawowym składzie.

Skrzydła to obecnie zdecydowanie największy atut Czarnych Koszul, wiele nie można też zarzucić obsadzie bramki i formacji defensywnej. Znacznie gorzej jest z przodu, gdzie Stokowiec ma do dyspozycji jedynie Gołębiewskiego, którego niebawem wspomóc może niezbyt dotąd w Polsce bramkostrzelny Ivans Lukjanovs. Szkoleniowiec Czarnych Koszul jesienią pokazał już jednak, że ma nosa do młodych polskich piłkarzy i nie można wykluczyć, że już niebawem ligę zadziwią Konrad Wrzesiński czy Mateusz Gliński.

Mimo kłopotów finansowych i organizacyjnych w meczu z Lechią piłkarze udowodnili, że nogi odstawiać nie zamierzają, a ewentualne braki w umiejętnościach powinni oni - wzorem rundy jesiennej - skutecznie nadrabiać sercem i walecznością. - Oni muszą grać i robić sobie autopromocję - nie ma wątpliwości trener Kaczmarek. Degradacja stołeczne ekipie nie grozi, piłkarze grają więc bez presji. I kto wie, czy Stokowiec po raz kolejny nie znajdzie sposobu na to, by z zbioru rozbitych jednostek stworzyć zespół zdolny do walki z najlepszymi.

Źródło artykułu: