- Jeśli spotkania mają się kończyć wynikami 0:0, to niech mają taki przebieg jak to sobotnie w Poznaniu. Bramek nie było, ale zarówno my, jak i gospodarze powinniśmy je strzelić. Myślę, że kibice odczuwali dużą przyjemność z oglądania tej rywalizacji - powiedział Łukasz Madej.
W końcówce Kolejorz robił wszystko, by zwyciężyć, dlatego się odkrył. To sprawiło, że bełchatowianie mieli kilka kapitalnych sytuacji. - Tak samo jak poznaniacy walczyliśmy o pełną pulę. Tak jest zresztą od początku rundy. Mamy aktualnie cztery punkty, ale równie dobrze, przy odrobinie szczęścia, mogłoby być ich dwanaście. Co do meczu w stolicy Wielkopolski, trzeba przyznać, że gospodarze mieli więcej szans. My natomiast mieliśmy prawdziwą piłkę meczową Kamila Wacławczyka - dodał.
Ekipa Kamila Kieresia zaczęła rundę dość paradoksalnie. W czterech spotkaniach notowała rezultaty bezbramkowe. - Starcie z Lechem z pewnością mogło się zakończyć wysokim remisem, ale czasem nic nie chce wpaść. Trzeba się cieszyć z tego co jest. Nasz dorobek punktowy wciąż nie powala, lecz musimy wziąć pod uwagę, że w pierwszych tegorocznych kolejkach mieliśmy silnych przeciwników. Mierzyliśmy się z głównymi kandydatami do mistrzostwa Polski. Niewykluczone, że dwa punkty, które zainkasowaliśmy w Warszawie i Poznaniu, w ostatecznym rozrachunku coś nam dadzą. Uważam, że za te występy zasługujemy na pochwały - ocenił Madej.
Bełchatowianie grali już z dwoma głównymi kandydatami do mistrzostwa Polski. Gdzie było im trudniej? - Gdybym miał porównać obie potyczki, to Kolejorz stworzył więcej sytuacji. Jednak mecz meczowi nierówny, dlatego takie zestawienia nie są miarodajne. Poza tym my w Poznaniu też mieliśmy więcej okazji niż w Warszawie. Lech i Legia mają podobny potencjał, o tytule zdecyduje raczej dyspozycja dnia czy wynik bezpośredniego pojedynku.
W stolicy Wielkopolski Madej został przyjęty bardzo chłodno. Część kibiców nazwała go judaszem. Jest to o tyle dziwne, że przygoda doświadczonego pomocnika z poznańskim klubem zakończyła się w 2005 roku, a więc dawno temu. - No cóż... Słabych zawodników się nie pamięta, raczej tych dobrych - stwierdził z uśmiechem sam zainteresowany. - Odbieram to bardziej jako komplement, choć szkoda, że wygłaszany w taki sposób. Te zarzuty są nieprawdziwe i mówiłem o tym już wcześniej. Mimo wszystko wracam do stolicy Wielkopolski z przyjemnością. Nie może być inaczej, bo to jedno z miejsc, gdzie zdobywałem trofea. To samo dotyczy zresztą Wrocławia. Co do okrzyków z trybun, one są dziełem bandy dwudziestu idiotów, którzy coś sobie ubzdurali. Ta niewielka grupa wywiera wpływ na innych.
W czterech wiosennych spotkaniach GKS zachował czyste konto. Ogromna w tym zasługa Emilijusa Zubasa, który kapitalnie spisuje się między słupkami. - On kiedyś trafi do naprawdę silnego klubu. Ma ogromne możliwości i to, co jest potrzebne każdemu golkiperowi - szczęście - zrecenzował Madej.
Kiedy bełchatowianie odniosą pierwsze zwycięstwo? Perfekcyjna gra tylko w obronie nie da im utrzymania. - Jeszcze czekamy, ale liczę, że w dalszej części rundy nasza forma będzie taka sama jak na początku. Kogo moglibyśmy zepchnąć do strefy spadkowej? Na chwilę obecną takim kandydatem wydaje się Ruch Chorzów. Tracimy do niego dziewięć punktów, a bezpośrednie spotkanie odbędzie się w Bełchatowie. Poza tym pamiętajmy o jednej rzeczy: trzeba walczyć do końca choćby dlatego, że 15. miejsce w polskich warunkach wcale nie musi oznaczać spadku. Oczywiście priorytetem jest utrzymanie drogą sportową, jednak zawsze można wykorzystać czyjeś problemy licencyjne - oznajmił Madej.