Mateusz Michałek: Euforia po ograniu Floty wciąż trwa, czy w Bytomiu trochę się już uspokoiło?
Dawid Jarka: Wielka radość powoli opada. Jeszcze w poniedziałek dało się to odczuć, ale od dzisiaj myślimy już tylko o Grudziądzu. Jedno zwycięstwo wiosny nie czyni, choć oczywiście taka wygrana daje swoje. Wiara jak gdyby zrodziła się na nowo. Najgorzej, jakbyśmy się teraz zbytnio rozluźnili i uwierzyli, że jesteśmy nie wiadomo jakimi piłkarzami. Musimy podtrzymać passę, tak, żeby zwycięstwo z Flotą nie było jednorazowym wybrykiem.
Porażka Floty w Bytomiu była dla gości kompromitacją i hańbą - wkurzają was takie komentarze? Bo jednak trochę w was to uderza.
- Nie przejmujemy się tym. Połowa drużyny jest nowa, a cztery punkty wywalczone tutaj jesienią chluby całej drużynie nie przynoszą. Runda rewanżowa dopiero się zaczęła. Zrobimy wszystko, żeby utrzymać Polonię w I lidze. Każde kolejne zwycięstwo może nas naprawdę nieźle rozpędzić, a wtedy o tym, kto się utrzyma może decydować ostatnia kolejka.
Niektórzy patrzyli na ten wynik w kategoriach cudu. Wy też?
- Nie, nie, my wierzyliśmy, że wygramy. I mówię to całkiem serio! Wiedzieliśmy, że lider gra niezłą piłkę, ale zdawaliśmy sobie też sprawę z tego, że ma problemy. W końcu przegrał trzy ostatnie spotkania ligowe. Flota cały czas czuje oddech za swoimi plecami i to jej nie pomaga. Wyszliśmy na ten mecz bardzo nakręceni, remis, czy porażka nie wchodziły w grę.
A mogliście wygrać jeszcze wyżej. Rozumiem, że nie chcieliście kompletnie załamać chłopaków ze Świnoujścia?
- Chcieliśmy wygrać wyżej, to głównie moja "zasługa", że to się nie udało. Mogłem zdobyć ze trzy, cztery bramki, ale zabrakło mi koncentracji i trochę szczęścia. Cieszmy się jednak z tego, co jest. I nie popsujmy tego jakąś "trójką" w bagażu z Grudziądza. Zobaczymy, kto jest w lepszej formie. Mam nadzieję, że ten mecz w ogóle się odbędzie. Nie wiem jaka pogoda panuje w Grudziądzu, ale u nas jest tragicznie, odwołuje się sporo spotkań.
Ma pan jakieś wytłumaczenie na fatalną passę i grę Floty?
- Nieraz w swojej przygodzie z piłką doświadczyłem, że jak nie idzie, to nie idzie w ogóle. Jeden, drugi, trzeci słabszy mecz i zaczyna się mówić, że piłkarze i trenerzy są źli. Później chce się wygrać na chama i to nie wychodzi. Jeśli czegoś się bardzo chce, to zazwyczaj kończy się inaczej. Pierwsza runda była dla Floty wspaniała, bo nie było ciśnienia. Mówiło się o Zawiszy i Cracovii, a piłkarze ze Świnoujścia grali na luzie. Dzisiaj to oni "muszą" awansować. Być może balon został nadmuchany zbyt mocno, ale to nie moja działka. Z nami przegrali, więc teraz mogą wygrywać sobie z każdym innym.
Ale taka Flota jak z meczu z wami, czy Olimpią na awans nie zasługuje.
- Przekreślanie po dwóch spotkaniach byłoby nie fair. Nie zdobyli przypadkiem tych 40 punktów, byłbym niepoważny, gdybym teraz mówił, że nie zasługują na awans. Patrząc tylko na dwa ostatnie mecze takie wnioski przychodzą jednak do głowy, ale zaraz może się okazać, że Flota znowu wygra dziesięć kolejnych spotkań. Dajmy im trochę czasu. Życzę im jak najwięcej wygranych, szczególnie z naszymi rywalami do utrzymania.
Utrzymanie jest w ogóle w waszym wykonaniu realne?
-
Jeśli bym w to nie wierzył, zmieniłbym zawód, poszedłbym na kopalnię albo jeszcze gdzieś indziej. Wierzę w chłopaków i trenera, wszyscy stanowimy grupę, która sobie ufa. Widzę, że każdy zawodnik skoczyłby dla Polonii w ogień. Tylko w ten sposób możemy uratować I ligę. W piłce wszystko jest możliwe. Do zdobycia jeszcze mnóstwo punktów.
Gdy przechodził pan do Bytomia ludzie z klubu otwarcie mówili o chęci utrzymania?
- Oczywiście, każdy z dziennikarzy, którzy bywają w Bytomiu widzą chociażby kierownika zespołu. Potrafi wzbudzić w każdym człowieku wielką radość. Facet cieszy się z każdego punktu, nawet treningu. To dodatkowy bodziec do pracy.
Co pan na to, żeby Polonia się utrzymała, ale pan nie strzelił dla niej ani jednej bramki?
- Mnie rozlicza się przede wszystkim z goli. Co z tego, że sporo osób uważa, że zagrałem nieźle z Flotą, skoro za miesiąc wszyscy o tym zapomną, bo nie trafiłem do siatki. Nie strzelił bramki, więc co to za napastnik... Jeśli jednak będzie mi dane nie strzelać bramek, ale grać dobrze i Polonia się utrzyma, to biorę to w ciemno.
Z pewnością śledzi pan Ekstraklasę. Kto ma większe szanse na utrzymanie, wy, czy taki GKS Bełchatów?
- Widzę, że zarówno Podbeskidzie, jak i Bełchatów robią wszystko, żeby się utrzymać. Punktują, chociaż trochę zbyt często remisują. Nie mniej jednak obie drużyny cały czas walczą. Każdy mecz, zarówno dla nich, jak i dla nas jest jak o mistrzostwo Polski albo i świata. Kolejna porażka zmniejsza szanse na osiągnięcie celu. Cały tydzień czekamy na gwizdek arbitra, żeby zagryźć rywala.
Szykuje się pan jakoś specjalnie na szóstego kwietnia? Wie pan z kim wtedy gracie?
- Z Tychami.
I...? Chce pan komuś utrzeć nosa?
- Naprawdę nic nie mam do sztabu szkoleniowego, czy chłopaków z Tychów. To są wspaniali ludzie, mam wśród nich wielu przyjaciół. Trener Mandrysz chciał mnie w zespole... Przeszkodzą okazał się pan Drob. Ale nikomu nie muszę nic udowadniać. Znam swoją wartość. Nie każdemu można się podobać.