Dla Grzegorza Rasiaka spotkanie z Ruchem Chorzów było dziewiątym w tym sezonie w barwach Lechii Gdańsk. Napastnik ostatni raz na boiskach T-Mobile Ekstraklasy pojawił się w grudniu. Jego dorobek bramkowy też nie zachwyca, ponieważ strzelił on jak na razie tylko dwie bramki. - Moim celem było to, żeby strzelić dla Lechii 10 goli w sezonie, ale teraz szanse na realizację mojej obietnicy są praktycznie zerowe. Pozytywne jest jednak to, że w końcówce meczu z Ruchem pojawiłem się na kilkanaście minut i w tym czasie stworzyłem sobie kilka sytuacji do zdobycia bramki - twierdzi napastnik Lechii Gdańsk.
- Odkąd pamiętam, to nienawidzę siedzieć na ławce, a tym bardziej na trybunach. W ostatnim okresie straciłem trochę czasu przez chorobę, dlatego nie mogłem normalnie trenować. Ale mam nadzieję, że te kłopoty już są za mną - dodaje Rasiak.
Napastnik Lechii Gdańsk zaznacza, że z jego pobytu na boisku najbardziej cieszyła się.. córka. - Myślę, że trener Kaczmarek nie może żałować, że sięgnął po mnie i dał mi szansę wejść na boisko. Dla mnie to także satysfakcja z tego, że moja córka mogła wreszcie zobaczyć, jak tata gra - mówi były gracz m.in. Jagiellonii Białystok.
Rasiak w niedzielnym meczu pojawił się w 77. minucie i niedługo po wejściu wpisał się na listę strzelców. - Trzeba się cieszyć z tego jednego punktu, bo przegrywaliśmy już 2:4 i Ruch miał tak naprawdę wszystkie karty w swoim rękach. W końcówce pokazaliśmy ambicję, walkę, determinację. Strzeliliśmy dwie bramki i doprowadziliśmy do remisu. Gdyby było kilka minut więcej to byśmy strzelili następną bramkę - podkreśla gracz Lechii Gdańsk.
- W Anglii byłem przyzwyczajony do tego, że grałem po 90 minut w każdym spotkaniu, byłem przyzwyczajony do tych obrotów. Trochę żałuję, że w Polsce tak nie jest - kończy Grzegorz Rasiak.