Marcin Ziach: Historyczne pierwsze trafienie Piasta Gliwice w meczu Ligi Europejskiej przy Okrzei padło twoim łupem. Smakuje jednak gorzko...
Mateusz Matras: Dla nas priorytetem był awans do kolejnej rundy. Strzeliłem bramkę, ale ona nam nic nie dała, więc wolałbym to trafienie zamienić na przepustkę do kolejnej fazy.
Debiut na europejskich boiskach zaliczasz in plus?
- Nie mogę go zaliczyć do udanych, bo w pierwszym meczu przegraliśmy, a rewanżu padł zaledwie remis. Przyznam szczerze, że jeszcze rok temu nawet nie marzyłem o tym, że zagram w Lidze Europejskiej. Niestety, nasza przygoda trwała bardzo krótko.
Szybko stracona pierwsza bramka długo może odbijać wam się czkawką, bo miała kluczowy wpływ dla losów rywalizacji.
- Przespaliśmy trochę ten początek i tak naprawdę dopiero to bramka dla Karabachu nas nieco otrzeźwiła. Ruszyliśmy do ataku i jeszcze przed przerwą nie tylko straty odrobiliśmy, ale wyszliśmy na prowadzenie. Szkoda, że nie wpadło już nic po stałym fragmencie gry, bo byliśmy w tym aspekcie groźni. W dogrywce piłka trafiła w poprzeczkę i byliśmy centymetry od szczęścia. Jak się gra, a nie strzela, to się mecz kończy jak nasz.
Futbolówka w poprzeczkę trafiła po twoim strzale głową. Dublet był o włos...
- Szkoda, bo naprawdę zabrakło niewiele. Potem mieliśmy jeszcze jedną dogodną sytuację po stałym fragmencie gry, ale tej też nie wykorzystaliśmy. Wiedzieliśmy, że wzrostem będziemy nad Karabachem przeważać i musimy to wykorzystać. Wykorzystaliśmy, ale jednak trochę zabrakło.
Z perspektywy trybun to spotkanie wyglądało na mecz dwóch drużyn, które znają się jak łyse konie i nie są w stanie niczym siebie nawzajem zaskoczyć.
- Już przed pierwszym meczem w Baku wiedzieliśmy, których zawodników Karabachu trzeba zneutralizować, żeby wybić im kilka argumentów. W rewanżu tę wiedzę dalej wprowadzaliśmy w praktykę, ale niestety nie do końca skutecznie. Chcieliśmy Azerów zneutralizować, samemu strzelając kilka bramek. Niestety stanęło na dwóch zdobytych i dwóch straconych, co nic nam nie dało.
Poprzez bliskie i agresywne krycie udało wam się pozbawić Azerów wyższości technicznej.
- Staraliśmy się już przy wybiciu piłki z "piątki" podchodzić bliżej i grać agresywnym pressingiem. Wiedzieliśmy, że im dłużej będą utrzymywać piłkę przy nodze, tym gorzej dla nas. Ich taktyka polegała na szybkim rozgrywaniu piłki i wychodzeniu do kontry. Mamy czego żałować, bo mieliśmy wynik, a wychodzimy z niczym.
Na murawie rozbłysła gwiazda Reynaldo, który kapitalnie spisywał się na lewym skrzydle Karabachu Agdam.
- To bardzo szybki i dobrze wyszkolony technicznie zawodnik. Wiedzieliśmy, że z jego strony wynika największe zagrożenie w azerskim zespole i musimy mieć się na baczności, by nie zostawiać mu za dużo miejsca. W pierwszych minutach zaspaliśmy i przeciwnik to wykorzystał, po bardzo ładnej zresztą akcji.
Możecie mieć do siebie pretensje o minimalizm, bo odrabiając straty z pierwszego meczu nie zdołaliście wyjść w dwumeczu na prowadzenie.
- Szukaliśmy tej trzeciej bramki, ale piłka jak zahipnotyzowana nie chciała wpaść do siatki. Naszym celem był awans, a cel uświęca środki. Szczerze, to myśleliśmy nawet o tym, by awansować po rzutach karnych, bo wtedy wszystko by się wyrównało. Teraz skupiamy się na lidze i na tym, by powtórzyć wynik z poprzedniego sezonu.
Po końcowym gwizdku sędziego nie odnosisz wrażenia, że taktyka gry na rzuty karne jednak była błędną koncepcją?
- Cały czas - dopóki nogi nas niosły - dążyliśmy do tego, żeby losy spotkania rozstrzygnąć przynajmniej w dogrywce. Rzuty karne były ostatecznością i na pewno nie było tak, że wychodząc na dogrywkę myśleliśmy tylko o tym, żeby do karnych dotrwać. Nie broniliśmy kurczowo wyniku. Zaryzykowaliśmy i rywale nas skontrowali. Szkoda, bo na boisku dużo sił zostawiliśmy, a nic z tego nie mamy.
Wydawać by się mogło, że lepiej było w Baku przegrać 0:1 niż 1:2, bo wtedy być może determinacja w pogoni za kolejną bramką byłaby większa.
- Pewnie tak, bo po wyjściu na prowadzenie 2:1 jakbyśmy trochę zwolnili i zaczęli zapraszać Karabach do ataku. Tak, to przy tym wyniku dalej nie bylibyśmy pewni awansu i musieli trzeciego trafienia za wszelką cenę szukać. Wydaje mi się, że w tym meczu nikt nie kalkulował. Piłkarzom Karabachu też w końcówce brakowało już sił i łapały ich skurcze. Ten remis to jednak jest nasza porażka, a nie zwycięstwo Azerów. Graliśmy u siebie i zawiedliśmy kibiców.
Po końcowym gwizdku nie żegnały was jednak gwizdy, a brawa i podziękowania za walkę.
- Widać, że kibice - podobnie, jak i my - traktowali występ w europejskich pucharach jako fajną przygodę. Na pewno po ludzku było im żal, bo coś co mogło jeszcze potrwać szybko się kończy. Kolejna okazja dopiero za rok, ale już rozpoczynamy walkę o to, żeby europejską przepustkę wywalczyć.
Co przygoda z europejskimi pucharami dała Piastowi Gliwice?
- Wszystkiego po trochu. Zyskaliśmy ogrania i doświadczenia na europejskich boiskach, przez to wszystko przeżyliśmy fajną przygodę, która dała nam mnóstwo radości. Fajnie było zobaczyć jak to jest być pucharowiczem od środka.
Kibice po meczu szybko wskazali wam receptę na rehabilitację. Macie wygrać za tydzień z Górnikiem Zabrze.
- Wiadomo, że mecze z Górnikiem są dla kibiców jednymi z najważniejszych w sezonie i nie ma się czemu dziwić. Oba miasta ze sobą sąsiadują, a rywalizacja między kibicami toczy się nawet na gliwickich osiedlach. Motywacji na to spotkanie na pewno nam nie zabraknie. Szczególnie, że dwa ostatnie mecze przegraliśmy.
Przed derbami Śląska czeka was potyczka z ekipą z Dolnego Śląska. Do Gliwic przyjedzie KGHM Zagłębie Lubin.
- Dobrze byłoby w meczu z Zagłębiem zwycięską passę w lidze podtrzymać. Wynik tego meczu jest na pewno sprawą otwartą. W Lubinie też się wzmocnili, więc zapowiada się ciekawe widowisko. Miejmy nadzieję, że z happy end'em dla Piasta.