W zeszłym tygodniu ze stanowiska prezydenta FC Barcelony zrezygnował Sandro Rosell. Jedną z przyczyn takiego ruchu była już słynna afera "Neymargate", dotycząca transferu Brazylijczyka na Camp Nou. W związku z niejasnościami w kwocie, jaką Duma Katalonii zapłaciła za Neymara, jeden z zarejestrowanych kibiców klubu zdecydował się wnieść oskarżenie na prezesa do hiszpańskiej prokuratury. Co ciekawe, w niedzielny wieczór zostało już ono wycofane.
- Nie sądzę, żeby ktoś stał za jego plecami, ale Madryt znacznie go wypromował, aby nas zranić. Widzimy pewne zacietrzewienie w ich obozie, trudno im przetrawić to, że Barca ma takich piłkarzy jak Messi czy Neymar i dominuje w ostatnich latach. Widocznie to czego nie mogą wygrać na boisku, starają się wygrać za biurkiem - wyznał na antenie katalońskiego radia Josep Bartomeu.
Były już wiceprezes ds. sportowych klubu przyznał, że już wcześniej wiedział o rezygnacji Rosella: - Po ostatnim meczu Pucharu Króla powiedział mi, że odejdzie. Staraliśmy się go namówić na pozostanie, ale było to niemożliwe. Nie wiedzieliśmy o jego rodzinnych męczarniach, rozumiemy rezygnację, ale jej nie podzielamy.
- Nie sądzę, że sprawa Neymara jest precedensem. Raczej więcej się nie powtórzy, bo żaden gracz nie chce ujawniać swojego kontraktu, aby wszyscy wiedzieli, ile zarabia - dodał Bartomeu.
Przed tygodniem hiszpański dziennik El Mundo wyjawił, że Barca za zakup Neymara wydała 95,1, a nie 57,1 mln euro, jak powtarzają to przedstawiciele mistrza Hiszpanii. W wyniku pomówień, klub za porozumieniem odtajnił klauzulę poufności pomiędzy stronami - okazało się z niej, że za pięcioletni kontrakt reprezentant Canarinhos zarobi 56,7 mln. Jednocześnie nie było mowy o żadnych tajnych dokumentach zawieranych poza kontraktem.