Marek Wleciałowski (Piast Gliwice): Jeżeli przyjeżdżasz do Krakowa na mecz z Wisłą i chcesz osiągnąć korzystny rezultat, musisz strzelać gole. Mieliśmy swoje okazje, ale ich nie wykorzystaliśmy. Z kolei dwa stracone gole były wynikiem nie tylko naszej niefrasobliwości, lecz także braku doświadczenia. Porażka 0:2 nie pokazuje do końca tego, co działo się na murawie. Na tym jednak polega sport. Receptą na Wisłę jest koncentracja od początku do końca spotkania i jednocześnie zdobywanie bramek.
Maciej Skorża (Wisła Kraków): Po wygranej z Piastem awansowaliśmy na fotel lidera. Mam nadzieję, że utrzymamy się na tej pozycji już do końca sezonu, choć będzie to nas na pewno kosztowało wiele sił. Przed tym meczem, podobnie jak przed każdym spotkaniem po przerwie na reprezentację, miałem obawy. Potwierdziły się one na boisku. W ostatnich treningach taktycznych nie brali przecież udziału Wojciech Łobodziński, Paweł Brożek czy Rafał Boguski. Do tego doszła jeszcze kontuzja Tomasa Jirsaka, stąd obawy o płynność w naszej grze przed tym spotkaniem. Piast mądrze się bronił i skutecznie nam przeszkadzał w prowadzeniu ataku pozycyjnego. Po przerwie nasza gra wyglądała o wiele lepiej. Goście stwarzali sobie okazje tylko po stałych fragmentach gry, a już nie po kontrach. Lepiej wyglądała również nasza gra w ofensywie w drugiej odsłonie. Nasza skuteczność w tym sezonie jest 10-procentowa. Cieszy jednak to, że graliśmy do końca w obu połowach (Wisła zdobyła pierwszą bramkę w doliczonym czasie pierwszej połowy, a drugą w doliczonym czasie drugiej połowy – przyp. red.).
Marek Zieńczuk (Wisła Kraków): Piast był dobrze przygotowany fizycznie. Postawili nam trudne warunki. Gdyby zdobyli w pierwszej połowie bramkę, a okazje ku temu mieli, byłoby nam ciężko w dalszej fazie meczu.
Rafał Boguski (Wisła Kraków): Kiedy dostaje się bramkę do szatni, na pewno nie jest to miłe doświadczenie. Piast wyszedł na drugą połowę z postanowieniem odrobienia tej straty. Mecz praktycznie z każdą drużyną, która przyjeżdża do Krakowa, jest dla nas niewygodny. Na własnej połowie stoi dziesięciu piłkarzy i w pierwszym rzędzie odpierają nasze ataki. Dopiero później myślą o ofensywie. Jak zdobyłem bramkę? Chciałem zmienić lot piłki po uderzeniu Pawła Brożka. Stałem w tej akcji na 11. metrze i kiedy Paweł przepchnął jednego z zawodników Piasta (Marcina Bojarskiego – przyp. red.), nie pozostało mi nic innego, jak wbiec na pierwszy słupek. Krzyknąłem, Paweł super uderzył z prostego podbicia, zmieniłem tor lotu piłki, a ta wpadła do siatki.
Marcin Radzewicz (Piast Gliwice): Pierwsza bramka dla Wisły padła po naszych indywidualnych błędach. Druga to już był doliczony czas gry, kiedy dążyliśmy do wyrównania. Wiśle na pewno grało się z nami ciężko, bo dobrze się prezentowaliśmy. Plan na drugą połowę był taki sam jak na pierwszą - grać swoje i czekać na okazje do zdobycia gola. Nie możemy mieć teraz spuszczonych głów. Musimy patrzeć na to, co jest dobre. Z czołówką ligi już praktycznie graliśmy, a teraz czekają nas spotkania z niżej notowanymi drużynami, które są w naszym zasięgu i też walczą o utrzymanie. W pierwszej połowie mieliśmy trzy, cztery sytuacje, po których mogliśmy strzelić bramki. To są pozytywy, które mają nas podbudować. Były także błędy z naszej strony, zwłaszcza ten głupi stracony gol do szatni, który zadecydował o przebiegu całego spotkania. Najważniejsze to iść do przodu. W naszej drużynie nie ma konfliktów, bo jesteśmy dorośli i nie mamy na to czasu. Musimy zwracać sobie uwagę na boisku, podpowiadać lepsze rozwiązanie akcji i wtedy będziemy szli do przodu - na tym polega piłka nożna. Najważniejsza jest konsekwencja. W końcu musi przyjść dobra seria. Nie mieliśmy nic do stracenia w meczu z Wisłą, a wiele do zyskania. Obojętnie jaki wynik osiągnęlibyśmy na Wiśle, wygrana czy przegrana, nikt nie miałby do nas żadnych pretensji. Chcemy udowodnić, że Piast nie jest drużyną, która awansowała do ekstraklasy, a już po roku ma opuścić jej szeregi. W przyszłym roku ma powstać nowy stadion w Gliwicach, klub jest dobrze zorganizowany i powinien być obecny w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Marcin Bojarski (Piast Gliwice): Gdyby wynik remisowy utrzymał się do przerwy, to kto wie, jak dalej potoczyłyby się losy spotkania z Wisłą. Mecz na pewno byłby otwarty do końca. Wisła by na nas ruszyła, co stwarzałoby nam okazje do ich skontrowania. Straciliśmy jednak gola w doliczonym czasie pierwszej odsłony. Rywali uspokoiła ta bramka i później kontrolowali przebieg meczu. W drugiej połowie nie mieliśmy już nic do stracenia. Zaatakowaliśmy większą ilością zawodników i w konsekwencji straciliśmy gola w doliczonym czasie gry.