Marcin Sasal (trener Dolcanu): Skomentować mecz mogę co najwyżej do 70. minuty, bo potem byłem już nie tyle trenerem, co kibicem. Nie zgadzam się z tą decyzją sędziego. Nie naubliżałem, dziwię się, że kazał mi opuścić ławkę rezerwową. Niestety przyjazd do Kielc bardzo przypominał mi czasy komunizmu. Jakiś pan w czerwonej kufajce stał między ławkami i bardzo mi ubliżał w pierwszej połowie. Przyznaję, że odwdzięczyłem mu się tym samym, ale dlaczego on tam stał, ja tego nie wiem. U nas nikt nie ma prawa stać między ławkami. Ciśnienie przed meczem było bardzo duże. Przyjechaliśmy tutaj powalczyć, chociaż na oficjalne, czy tam nieoficjalnej stronie internetowej Korony przed meczem przeczytaliśmy, że kielczanie mają zwycięstwo w kieszeni. Chcieliśmy udowodnić, że nie jesteśmy drużyną stworzoną tylko do odcinania kuponów. Przegraliśmy, ale dziękuję chłopakom za walkę. Chciałbym tylko zapytać, dlaczego zawodnik z Kielc, Jacek Kiełb, nie dostał żółtej kartki za bezsensowny faul pod naszym polem karnym od tyłu? Czy nie ujrzał jej tylko dlatego, że byłaby to jego druga kartka? My kartki dostawaliśmy od sędziego bardzo często i pochopnie. Wszyscy to widzieli, mogą ocenić - czy to była brutalność? Nie, mecz wcale nie był brutalny.
Włodzimierz Gąsior (trener Korony): Ja skoncentruję się tylko na meczu. Nie było to piękne widowisko. Wygraliśmy, ale dzięki szczęściu, bo przy bramce Kiełba nam go nie zabrakło. Z drugiej strony wolę takie mecze, gdy wygrywamy, a nie takie, gdy gramy ładnie dla oka, prowadzimy 2:0 i tracimy trzy punkty w samej końcówce - tak było w spotkaniu z Zagłębiem. Dolcan postawił nam trudne warunki. Bardzo ciężko gra się z drużyną, która gra ambitnie, agresywnie. To nie przypadek, że nie przegrali od pięciu meczów. Dużo pracy mieli nasi obrońcy, bo rywale grali bardzo wysokim pressingiem. Ciężko nam było grać taką piłkę, jak lubimy u siebie, czyli kombinacyjną. Wszyscy bardzo się napracowali na to zwycięstwo, a wynik i tak do końca był wielką niewiadomą. Na szczęście wygraliśmy.
Paweł Sasin (Korona Kielce): Ostatnio nie jest u nas najlepiej ze skutecznością, piłka nie chce zbytnio wpadać do siatki. Może nie gramy też zbyt efektownie, ale wystarczy przypomnieć sobie, jak to było na początku sezonu. Prezentowaliśmy ładną piłkę, przegrywaliśmy jednak mecze i mieliśmy zero punktów. Jako klasowy zespół pokazujemy jednak, że w różnych okolicznościach potrafimy wygrywać spotkania. Nawet wtedy, gdy nie mamy formy, gdy coś nie idzie. Pozostały nam jeszcze trzy spotkania wyjazdowe do zakończenia ligi. W pełni realnym celem jest uzyskanie dziewięciu punktów.
Jacek Kiełb (Korona Kielce): Tak naprawdę moim zamierzeniem było dośrodkować piłkę w pole karne, a ta dość niespodziewanie odbiła się od jednego z obrońców i wpadła do siatki. Cieszę się, że miałem swój udział w zwycięstwie Korony. Teraz czekają nas trzy ciężkie pojedynki, w których musimy wypaść jak najlepiej. Z Dolcanem nie zachwyciliśmy, ale wiadomo, że każdy ma lepsze i gorsze dni. Nastawiamy się na jak największą zdobycz punktową, w końcu walczymy o powrót do ekstraklasy.
Marek Szyndrowski (Korona Kielce): Spotkanie do łatwych nie należało. Dolcan dzielnie się bronił i dopiero pod koniec meczu udało się zdobyć bramkę. Cieszymy się ze zwycięstwa oraz z tego, że Podbeskidzie straciło punkty, dzięki czemu wskakujemy na trzecie miejsce. Czeka nas m. in. konfrontacja z Widzewem, ale o ile dobrze pamiętam, zawsze z tym zespołem gra dobrze nam się układała i zwykle wygrywaliśmy. Tym razem nie może być inaczej.
Mariusz Zganiacz (Korona Kielce): Wszedłem na boisko w trakcie meczu, ale nie było sportowej złości. Chciałem tylko pomóc drużynie wygrać i wypadłem chyba nie najgorzej. W pierwszej połowie za mało graliśmy piłką. Za często wykopywaliśmy futbolówkę do napastników, oni nie potrafili zbyt długo się przy niej się utrzymać, a Dolcan odbierał i kontrował. Piłkarze z Ząbek zagrali zresztą bardzo dobrze. Od razu zastosowali pressing, wysoko na nas "wsiedli" i byliśmy w szoku. Ale to my wygraliśmy.
Marcin Warakomski (Dolcan Ząbki): Po meczu zostałem zaczepiony przez fotografa, który nazwał mnie "wieśniakiem". Zareagowałem impulsywnie i wdałem się w niepotrzebną sprzeczkę. Mogłem inaczej postąpić. Ale proszę mi wybaczyć, jestem tylko człowiekiem. Zostałem sprowokowany i w takich sytuacjach, choć zwykle macham ręką na całą sprawę, czasem zdarza mi się wybuchnąć. Piłka wpadła do siatki po moim rykoszecie i z boiska schodziłem jako przegrany. Miałem prawo być zdenerwowany, ale to nie oznacza, że ktoś może mi ubliżać.