Nic nie wskazywało na to, że ten miesiąc będzie dla Lecha tak nieudany. Nie licząc awansu do fazy grupowej kibiców spotkały same rozczarowania. Remis z Legią Warszawa, porażka z Ruchem Chorzów i remis ze Śląskiem Wrocław - tak prezentuje się bilans z października.
Mecz ze Śląskiem miał być rehabilitacją za porażkę z chorzowianami. Początek wskazywał, że tak rzeczywiście będzie. Lech szybko objął prowadzenie i mało kto przypuszczał, że bardzo osłabiona drużyna Ryszarda Tarasiewicza odbierze punkty poznaniakom.
Nieoczekiwanie w 29. minucie sobotniego meczu Śląsk doprowadził do wyrównania. Niektórzy obwiniają za stratę bramki Krzysztofa Kotorowskiego, ale ten nie ma sobie zbyt dużo do zarzucenia. - Zawodnik wszedł w pole karne, a ja wyszedłem chcąc skrócić kąt. W pierwszej chwili chciałem pójść "na raz", ale Gancarczyk był rozpędzony, więc stanąłem, uważam, że w dobrym miejscu. Zabrakło odrobiny szczęścia, bo strzelił między nogami, których nie zdążyłem złączyć - opisuje sytuację, w której goście wyrównali, bramkarz Lecha.
Lechici próbowali znów wyjść na prowadzenie, lecz Śląsk bronił się bardzo dobrze i ze starań Lecha nic nie wyszło. - Jesteśmy niesamowicie źli i wkurzeni. Chcieliśmy zmazać plamę po Ruchu, zagrać dobre spotkanie i wygrać, bo było nam to bardzo potrzebne. Nie możemy jednak usiąść i płakać, tylko zacząć wygrywać - mówi Kotorowski.
Pod koniec meczu kibice wyrazili swoje niezadowolenie z ostatnich poczynań swoich ulubieńców. "Co Wy robicie, Kolejorz, co Wy robicie?", "Miał być Mistrz Polski, a będzie Mistrz Wielkopolski" - skandowali fani zebrani na trybunach. - Kibice dosyć nieładnie nas potraktowali, ale nie ma co się dziwić. Zdajemy sobie sprawę, że zaczyna robić się nerwowo, ale musimy to wytrzymać - uważa "Kotor", który nie sądzi, że Lech stoi na straconej pozycji w walce o mistrzostwo Polski. - Zostało tyle meczów, że walka będzie trwać do końca.