Złocisto-krwistym do zachowania ligowego bytu wystarczał właśnie remis w Krakowie. Plan zrealizowali, choć po I połowie przegrywali z Pasami 0:1. 24-letni pomocnik Korony wpisał się na listę strzelców, zachowując się najprzytomniej w zamieszaniu, jakie powstało w polu karnym Cracovii po rzucie rożnym. Piłkę, która spadła mu pod nogi, posłał do bramki gospodarz efektownym lobem.
- Myślę, że ta bramka to był przypadek, ale na całe szczęście wpadło i uratowaliśmy ten remis. To był bardzo ciężki mecz, bo Cracovia grała bardzo dobrze w piłkę, do tego w pierwszej połowie nie weszliśmy dobrze w mecz. Parę "ciepłych" słów w szatni poskutkowało i po przerwie lepiej to wyglądało - tłumaczy Janota.
[ad=rectangle]
Mecz przy Kałuży 1 był kolejnym Korony w tym sezonie, w którym drużyna Jose Rojo Martina zaczyna grać dopiero po przerwie: - Staramy się też sami mobilizować, bo wiemy co potrafimy, widzimy się przecież na treningach. Te spotkania zaczynamy przestraszeni, zestresowani, ale zupełnie niepotrzebnie, bo potrafimy grać w piłkę. Trzeba cały czas stosować pressing i próbować rozgrywać piłkę dołem, a nie tylko górą.
Korona zapewniła sobie utrzymanie dopiero na dwie kolejki przed końcem sezonu, czyli później niż w Kielcach zakładano. - Faktycznie późno, ale był podział
ligi i punktów, dlatego było dużo ciężej. Na szczęście wygraliśmy te najważniejsze mecze i nie dawaliśmy punktów drużynom, które były pod nami. To przeważyło, bo każdy punkt był na wagę złota - mówi Janota.
Przed kielczanami teraz wyjazd do Białegostoku, w którym jeszcze nigdy nie wygrali. - Musimy wszyscy wejść do zimnej wody i się trochę ostudzić, bo jeżeli pogoda będzie taka sama, to na pewno będzie ciężko w Białymstoku. Na pewno jednak będziemy grali o trzy punkty, bo chcemy zająć jak najlepsze miejsce. Jest jeszcze możliwe, żeby wspiąć się na szczyt, bo mamy dwa mecze z drużynami z góry. Wszystko jest w naszych rękach - kończy rozgrywający Korony.