Marcin Ziach: Kończy się pana trwająca od 1997 roku przygoda z sędziowaniem. Żal odchodzić?
Tomasz Garbowski: Sędziowanie to była moja pasja. Kończę karierę we wspaniałym miejscu, na pięknym stadionie. Cieszę się, że moja przygoda kończy się akurat w meczu Piasta Gliwice z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Grały dwie drużyny, które się utrzymały, a mimo to chciały grać w piłkę. Do tego fajerwerki na stadionie i race na trybunach. To było piękne pożegnanie.
Dlaczego zdecydował się pan podjąć taki krok? Jest w lidze kilku arbitrów, którzy wiekowo są bardziej zaawansowani.
- Idę na emeryturę, wczesną, ale jednak, bo stawiam sobie przede wszystkim inne cele społeczne i publiczne. Może jeszcze kiedyś wrócę, choćby w roli obserwatora. Póki co jednak mam inne plany na życie.
[ad=rectangle]
Jakie są to plany? Zamierza pan kontynuować karierę polityka?
- W tym roku są wybory samorządowe i będę startował na prezydenta miasta Opole. Pół roku daję sobie czasu na odpoczynek, ale zawsze będę kochał piłkę i naszym zespołom kibicował. Chciałbym, żeby nasza reprezentacja i kluby zaczęły osiągać sukcesy międzynarodowe. Przykładem mogą być siatkarze, którzy ostatnio w Lidze Światowej wygrali w Brazylii.
Piłka nożna, jako sposób na życie, to cel możliwy do osiągnięcia?
- Jeśli uprawia się ten sport zawodowo, to na pewno tak. Piłkarze zarabiają solidnie, trenerzy także. Idzie się w Polsce w kierunku sędziów zawodowych i to także mądre rozwiązanie. Arbiter taki ma cały czas szansę poprawiać swój warsztat i ryzyko błędu pomniejszać do minimum. Do tego w rodzinie rośnie mi mały piłkarz. 6-latek, jest lewonożny. Nie wiem czy to jakieś nawiązanie do opcji politycznej, ale ma talent (śmiech).
Ostatnia decyzja, jaką pan w sędziowskiej karierze podjął, to rzut karny podyktowany dla Podbeskidzia Bielsko-Biała. Żegna się pan z przytupem.
- Sędzia podjął odważną decyzję, wskazał na "wapno". Wbrew pozorom nie przychodzi nam to z łatwością i chyba decyzja o karnym jest najtrudniejszą z tych, jakie sędzia podejmuje na boisku. W tej sytuacji nie miałem wątpliwości, że Piotr Malinowski był podcinany. Bramkarz, który z Piastem się żegna również popisał i bramka nie padła.
Ze swojego ostatniego meczu w sędziowskiej karierze jest pan zadowolony?
- Na pewno są jakieś sytuacje, które będę chciał obejrzeć na powtórce i przeanalizować. Raz zagrałem piłkę nogą. Nie wiem czy chciałem pomóc czy przeszkodzić (śmiech). Mecz toczył się jednak w atmosferze fair play. Nawet żółte kartki, jakie pokazywałem wynikały z walki o piłkę, a nie jakiejś złośliwości czy niesportowego zachowania.
Polska liga jest wdzięczną do sędziowania dla arbitrów czy niekoniecznie?
- Ciężko jest rozstrzygać. Jest presja ze strony zawodników i trenerów. Swoje trzy grosze dokładają kibice, działacze i media. To na pewno liga do sędziowania trudna. Liga Europejska - gdzie miałem przyjemność być arbitrem technicznym - legitymuje się większą kulturą piłkarską. Każdy mecz jest jednak inny. Sędziowałem w B klasie i w T-Mobile Ekstraklasie, więc coś o tym wiem. Myślę jednak, że cały czas idziemy do przodu i sędziowskie błędy są minimalizowane.
Który moment z sędziowskiej kariery wspomina pan najlepiej?
- Miałem trochę szczęścia w życiu i w roli sędziego. W tym zawodzie trzeba się szybko odnaleźć w realiach ligi, którą się rozstrzyga, by awansować. Mnie udało się być dwa razy z Marcinem Borskim sędzią technicznym w meczu ekstraklasy, a że współpraca układała nam się dobrze byłem potem członkiem jego ekipy na mecze Ligi Europejskiej. Najpierw wyjechaliśmy do Birmingham, a jak wiadomo Anglia jest Mekką piłki nożnej. Potem byliśmy w Stambule, gdzie kibice stworzyli taką atmosferę, że było jak w ulu. Po prostu piłkarski kosmos. Policja musiała tarczami zasłaniać zawodników, którzy podchodzili do narożnika, by wykonać rzut rożny.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
Największa wpadka - czego nietrudno się domyślić - to pewnie mecz w Katowicach i dwie żółte kartki bez "czerwieni".
- Rzeczywiście nie mogę tego meczu dobrze wspominać. GKS Katowice grał z Wisłą Płock, pokazałem dwie żółte kartki obrońcy gości, ale nie pokazałem mu czerwonego kartonika, dzięki czemu mógł dokończyć mecz. Potem długo się to za mną ciągnęło. Na szczęście dziś to już za mną i mam nadzieję, że młodsi koledzy będą się na moich błędach uczyć.