"Kiełbasa" już nie taka dobra

Piechna poszedł w ślady Radosława Matusiaka i Marcina Chmiesta, choć różni się od nich pod jednym zasadniczym względem – jest sporo starszy. Może się okazać, że niegdyś popularnemu w Polsce "Kiełbasie” może zabraknąć czasu, by zdążyć przypomnieć o sobie komukolwiek.

Artur Wiśniewski
Artur Wiśniewski

"Grzegorz Piechna – ligi duma hej, ligi duma hej” - tak niegdyś podśpiewywali sobie wszyscy chyba kibice w Kielcach. Urodzonemu w Opocznie zawodnikowi kariera układała się dość regularnie. Aż sześciokrotnie był najlepszym strzelcem w pięciu ligach, począwszy od klas okręgowych, a skończywszy na starej pierwszej lidze. Został doceniony przez trenera Pawła Janasa, który powołał go do kadry na mecz towarzyski z Estonią w Ostrowcu Świętokrzyskim. "Kiełbasa” wszedł na boisko w drugiej połowie meczu, a na trzy minuty przed zakończeniem spotkania ustalił wynik na 3:1. Wydawało się, że podchodzący pod "trzydziestkę” zawodnik najlepsze lata ma jeszcze przed sobą. Wydawało się.

Uchodzący za prostego człowieka Piechna, pomagający teściom w przerzucaniu węgla w ich gospodarstwie, urzekł kibiców właśnie tym, skąd pochodził i czym się zajmował. Był pracownikiem zakładów mięsnych, gdzie po raz pierwszy nazwano go "Kiełbas”. W Kielcach dodano jego pseudonimowi literkę "a”, i tak już pozostało.

W pewnym momencie Grzegorzem Piechną zainteresowało się angielskie Birmingham City. Napastnik odrzucił jednak ofertę z Wielkiej Brytanii i wybrał kierunek wschodni. Podpisał 3-letni kontrakt z Torpedo Moskwa, by spróbować swoich sił w innej lidze niż polska. - Potrzebowałem zmiany otoczenia, a przy okazji odłożę sobie jakieś pieniądze na skarpetki - mówił żartobliwie. Przenosiny do Rosji były jednak początkiem końca tego utalentowanego zawodnika.

W Torpedo zdobywanie bramek nie przychodziło mu już tak łatwo, jak przez kilka lat w Polsce. Nie mógł znaleźć uznania w oczach trenerów, a ze względu na limity obcokrajowców musiał wielokrotnie oglądać spotkania swojego zespołu z wysokości trybun. Mimo dziesięciokrotnie wyższych zarobków niż w naszym kraju nie mógł zaliczyć do udanych swojego pobytu w Moskwie. Postanowił wrócić do Polski, by odbudować formę i powrócić na szczyt, na którym bez wątpienia nie tak dawno jeszcze się znajdował.

Ale Piechnie zabrakło instynktu strzeleckiego, jakim wcześniej imponował wszystkim. Siedem meczów w barwach łódzkiego Widzewa to było zbyt mało, by choć raz wpisać się na listę strzelców. Mimo dwóch stuprocentowych okazji nie zdołał strzelić gola nawet swojemu byłemu klubowi – Koronie, co spotkało się ze sporą krytyką, lawiną spływającą na Piechnę w ostatnim czasie. W końcu i w Łodzi podziękowano "Kiełbasie”, tłumacząc, że nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań.

Propozycja z bułgarskiego Spartaka Warny dla zdeprymowanego Piechny mogła być dla niego wybawieniem. Tymczasem z transferu nic nie wyszło i 32-letni dziś napastnik wylądował w warszawskiej Polonii. Tam popadł w poważne konflikty z działaczami. Najpierw posądzony został o rasistowskie zachowania względem kolegi z zespołu, Braina Obema, a następnie obrazę Jerzego Klockowskiego, prezesa klubu. "Kiełbasa” przesunięty został do drugiej drużyny i jego kariera utkwiła w martwym punkcie.

Przez kilkanaście lat kolejne szczeble kariery aż na sam szczyt Piechna pokonywał z zadziwiającą regularnością. Gdy już osiągnął apogeum (przynajmniej w skali krajowej), z równie sporą dokładnością degradował się, aż w końcu trafił na samo piłkarskie dno. Nikomu nawet przez chwilę nie przemknęłoby dziś przez myśl, by zaśpiewać słynne "Grzegorz Piechna, ligi duma hej”, tak jak to dawniej bywało.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×