- W naszej sytuacji w T-Mobile Ekstraklasie najważniejsze są te rozgrywki. Patrząc jednak na mecz Pucharu Polski nikt nam nie może zarzucić, że nie wystawiliśmy składu, który chciał awansować do kolejnej fazy - przekonuje Ryszard Tarasiewicz, trener Korony Kielce.
[ad=rectangle]
Kielczanie słabo rozpoczęli mecz przy Roosevelta. - Najbardziej boli i to nie po raz pierwszy, że z wyjątkiem pierwszych 20-25 minut, gdzie gramy słabo potem odzyskujemy równowagę i gdy zaczynamy grać w piłkę, to tracimy bramkę. Tak było nie tylko w rozgrywkach pucharowych, bo w lidze bywało podobnie. To robi się frustrujące i wkurzające - przyznaje doświadczony szkoleniowiec.
Górnik Zabrze wynik otworzył krótko przed przerwą po ładnej, indywidualnej akcji Dawida Plizgi. Korona odpowiedziała w pierwszych fragmentach gry po przerwie trafieniem Siergieja Chiżniczenki. - Pierwszej bramki jak najbardziej mogliśmy uniknąć. Straciliśmy ją i na szczęście po przerwie szybko wyrównaliśmy, a potem mieliśmy jeszcze kilka sytuacji, których na swoje nieszczęście nie wykorzystaliśmy - bezradnie rozkłada ręce Tarasiewicz.[i]
[/i]Opiekun złocisto-krwistych liczył, że losy awansu rozstrzygną się w dodatkowym czasie gry. - Jestem przekonany, że mój zespół miał siły na to, by rozegrać dogrywkę, choć potem w meczu z Piastem byśmy pewnie cierpieli. Myślę, że na tę dogrywkę zasłużyliśmy - ocenia "Taraś"
Na przeszkodzie do realizacji celu stanęło drugie trafienie dla zabrzan autorstwa Wojciecha Łuczaka. - Druga bramka była konsekwencją już wcześniej popełnianych błędów. Zawsze bramki można tracić, bo na tym polega piłka nożna, ale trzeba zmusić przeciwnika do większego wysiłku, żeby na te trafienia musiał sobie zapracować i włożyć więcej wysiłku, a my swoimi błędami te bramki dajemy rywalom jak na tacy - kręci głową z niedowierzaniem trener drużyny ze Ściegiennego.