Górnik Zabrze - drużyna czy "zbieranina prawie piłkarzy"?

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Jeszcze pół roku temu atmosfera wokół piłki nożnej w Zabrzu była fantastyczna. Górnik na finiszu wprawdzie zaliczył kilka słabszych spotkań, ale osiągnął cel i zajął 8. lokatę w ligowej tabeli, co w porównaniu z tabelą sprzed roku, gdy zabrzanie do ostatnich kolejek walczyli o ligowy byt było i tak bardzo dużym sukcesem. Wówczas zarząd klubu z prezesem Ryszardem Szusterem i dyrektorem sportowym Krzysztofem Hetmańskim rozpalał nadzieje kibiców, że w tym sezonie Górnik powalczy nie tylko o miejsce w czubie ligowej tabeli, a nawet przy odrobinie szczęścia o tytuł mistrzowski. Rzeczywistość jednak okazała się znacznie bardziej brutalna.

W tym artykule dowiesz się o:

Górnik Zabrze, który przed ostatnie lata wielokrotnie balansował na krawędzi spadku z ekstraklasy, z pustą kasą i zawodnikami, których nie chciały inne kluby. Teraz gdy w Zabrzu jest wszystkiego pod dostatkiem, a jeden zawodnik zarabia tyle, co przed dwoma laty cała drużyna wraz z premiami, sytuacja jest znacznie bardziej dramatyczna. Nigdy bowiem w ostatnich latach Górnik nie zajmował na zakończenie rundy jesiennej ostatniej lokaty w tabeli. Obecnie jednak to widmo jest bardzo prawdopodobne, jak i fakt, że zawodnicy drużyny z Roosevelta zamiast spokojnie odpoczywać w zimowej przerwie, będą musieli w większości szukać sobie nowych pracodawców.

Wszystko w Górniku wyglądało niemalże doskonale do startu sezonu ekstraklasy. Zabrzanie poważnie wzmocnieni, jak zapewniał o tym ówczesny dyrektor sportowy klubu, Krzysztof Hetmański bardzo dobrze radzili sobie w meczach sparingowych, wygrywając 3:0 z silną rumuńską Glorią Buzau czy minimalnie ulegając wielkiemu greckiemu Panathinaikosowi Ateny 1:2. W meczach kontrolnych błyszczeli zawodnicy pozyskani do drużyny, tacy jak Przemysław Pitry, który strzelił w nich ogółem 10 bramek, czy Brazylijczyk Leo Markovsky, mający polskie korzenie i za sobą grę w słynnym brazylijskim Palmerias Sao Paulo. Dodając pozyskanie przez Górnika mistrza Peru, Willy'ego Rivasa, bramkarza Michala Vaclavika czy pomocnika Grzegorza Bonina można było uznać, że w Zabrzu zbudowała się bardzo silna drużyna, która będzie mogła zagrozić najlepszym.

Już pierwszy mecz ligowy z Ruchem Chorzów zakończony bezbramkowym remisem pokazał, że w Górniku nie wszystko jest w porządku. Porażka w Gdyni z Arką 0:1 i w Poznaniu z Lechem 0:3 jedynie podkreśliły wcześniejsze domysły. W klubie nie widziano jednak powodów do paniki i czekano na wielkie przełamanie w meczu z Legią Warszawa, który miał uświetnić obchody jubileuszu 60-lecia zabrzańskiego klubu. Prawdziwy pogrom jaki warszawianie sprawili zabrzanom pokonując ich 0:3, po jednostronnym widowisku znacznie przyspieszył bieg wydarzeń. Dwa dni po meczu z Legią z klubu zwolniono trenera Ryszarda Wieczorka, którego oskarżano o złe przygotowanie drużyny do sezonu. Tymczasowo zespół przejął trener Marcin Bochynek, który zdołał z Górnikiem ugrać jeden punkt w Chorzowie z Ruchem w meczu Pucharu Ekstraklasy, przegrać w Zabrzu z Odrą Wodzisław 1:3. Pod wodzą Marcina Bochynka Górnik ograł jeszcze Piasta Gliwice 1:0, zdobywając pierwszy komplet punktów i pierwszą bramkę w sezonie 2008/09.

Wcześniej jednak, przed meczem z gliwiczanami z posadami w klubie z Zabrza pożegnał się prezes Ryszard Szuster, zaś dwa dni później z klubu odszedł także dyrektor sportowy Krzysztof Hetmański. Ich bowiem obok Wieczorka największą winą za postawę drużyny obarczali kibice Górnika. Kilka dni po meczu z Piastem trenerem Górnika został Henryk Kasperczak, jednak już pierwszy mecz doświadczonego szkoleniowca na ławce trenerskiej Górnika pokazał, że problem nie leży w osobie trenera, a w osobie samych zawodników, którzy okazali się być po prostu bardzo słabi. Strzelający jak na zawołanie w meczach sparingowych Przemysław Pitry w rundzie jesiennej dotychczas zdobył jedną bramkę, w meczu z Wisłą Kraków zremisowanym przez zabrzan 1:1. "Czarodziej z Brazylii" jak Hetmański nazywał Leo Markovsky'ego także zawodził na całej linii i nie pokazał w swojej grze nic godnego uwagi. Podobnie było z Peruwiańczykiem Willym Rivasem, który swoimi umiejętnościami zawodził nowego trenera Górnika. Także zawodnicy ściągnięci przez Hetmańskiego przed rokiem, w przerwie zimowej spisywali się słabo. Serb Marko Bajić w każdym meczu zamiast dobrą grą wyróżniał się gromem żółtych kartek, podobnie było z Słowakiem Patrikiem Pavlendą, dla którego sukcesem było przebiegnięcie z piłką kilkadziesiąt metrów, by ja stracić i sprokurować kontrę rywala.

Trener Henryk Kasperczak po dwóch miesiącach pracy w Górniku przyznał, że sytuacja jest ciężka i konieczne będą transfery. Wcześniej jednak usunąć będzie musiał kilkunastu zawodników prezentujących wręcz mierny poziom. Mówiło się, że zatrudnieniem Bajicia, Rivasa i Markovsky'ego zainteresowany jest GKS Katowice, ale trener drużyny z ulicy Bukowej kategorycznie temu zaprzeczył. W sumie nie powinno to dziwić, bo patrząc na grę zabrzańskich stranieri ciężko w nich upatrywać zawodników na chociażby pierwszoligowym poziomie. W chwili obecnej pewne jest, że zimą w Górniku dojdzie do rewolucji. W klubie chcą posprzątać po poprzednikach, którzy jak się okazało zrobili dla Górnika więcej złego niż dobrego. Pracy dużo, a czasu stosunkowo niewiele. Jeśli Kasperczakowi nie uda się zbudować kadry w zimowej przerwie, Górnik z zimowego snu może się obudzić w maju. Już nie w ekstraklasie, a w pierwszej lidze.

Źródło artykułu: