Artur Długosz: Rozmawialiśmy ostatnio 12 października po meczu Pucharu Ekstraklasy pomiędzy Śląskiem Wrocław a Wisłą Kraków. Mówił pan, że w tamtym spotkaniu chciał się pan pokazać i trafić do kadry pierwszej drużyny. Teraz jest pan jednym z kluczowych piłkarzy pierwszej jedenastki. Poprzez mecze w Pucharze doszedł pan do takiej dyspozycji?
Patryk Małecki: Myślę, że tak. Wiadomo, trening jest treningiem, ale mecz nawet w Pucharze Ekstraklasy jest meczem. Daję z siebie wszystko i właśnie takimi spotkaniami doszedłem do tego, że gram w pierwszej drużynie, w pierwszej jedenastce. Nieważne, czy to jest sparing, czy mecz ligowy czy Puchar. Kiedy wychodzę na boisko to zostawiam na nim tyle zdrowia ile mogę w danym dniu. Cieszę się, że gram i robię wszystko, aby było jak najlepiej.
Na spotkanie ligowe ze Śląskiem jechaliście z nastawieniem zwycięstwa, remisu?
- My zawsze jedziemy po wygraną. Wiedzieliśmy, że Śląsk jest dobrą, mocną drużyną, że będzie grał z kontry. Miał swoje trzy sytuacje, strzelił dwie bramki. Szacunek dla tego zespołu, że jego piłkarze wykorzystali te okazje. My mieliśmy ich dużo, dużo więcej. Było stać nas na jedną bramkę i to był gol samobójczy. Szkoda. Na pewno bijemy się w pierś, bo trzy punkty były nam bardzo potrzebne. Zostały jeszcze jednak dwa mecze.
Na pewno wiedzieliście, że mocną stroną Śląska jest gra skrzydłami. Mimo tego nie udało się wam upilnować bocznych pomocników. Gdzie tkwił wasz błąd?
- Pierwsza bramka to nawet nie wiem z czego to wpadło. Nie załamaliśmy się jednak, mieliśmy dalej swoje sytuacje, nie wykorzystaliśmy ich. Potem też padł taki kuriozalny gol na 2:0. Na pewno dla strzelca to coś pięknego, że strzelił gola Wiśle. My jeszcze kontrolowaliśmy ten mecz, staraliśmy się coś strzelić, w końcu piłka wpadła do siatki Śląska, ale potem troszkę sędzia zawalił to spotkanie, bo myślę, że zbyt pochopnie podjął te decyzje. Nie pozwolił nam też grać w piłkę jak mężczyzna z mężczyzną, jakieś drobne faule sędziował. Niepotrzebnie. Cóż, przegraliśmy ten mecz i nie możemy się załamać, bo mamy jeszcze dwa spotkania w których musimy zdobyć sześć punktów.
Miał pan dość duży udział przy bramce dla Wisły, jak to tam dokładnie wyglądało?
- Wbiegałem na krótki słupek, zablokowałem trochę Antoniego Łukasiewicza i on niefortunnie strzelił głową albo barkiem. Nawet nie wiem dokładnie.
Mówi się, że jest pan nadzieją, przyszłością Wisły. Jak się pan do tego odnosi?
- Powiem tam. Robię wszystko, żeby tak było, chcę się pokazywać jak najlepiej. Wiadomo ile jeszcze pracy przede mną, ale cieszę się, że trener mi ufa, daje mi grać i myślę, że za rok - dwa będzie to procentowało.
W każdym meczu gra pan coraz lepiej, ma pan jeszcze większe możliwości? Końcówka rundy będzie należała do pana?
- Zobaczymy, zobaczymy. Mogę grać jeszcze lepiej.