Rozgrywki na dobre się nie zakończyły, a na drużynę Macieja Skorży, co rusz, wylewane są nowe kubły pomyj. Kolejne tytuły przypuszczają frontalne ataki, nie oszczędzając nikogo: piłkarzy, działaczy, trenera. Wiśle obrywało się jeszcze na długo przed rozpoczęciem sezonu. Krytykowano (całkiem słusznie) bierność transferową, systematyczne osłabianie kadry, kiepską jakość gry. Złowieszcze artykuły sąsiadowały zwykle z tymi, które wręcz żądały od Mistrzów Polski skutecznej gry w europejskich pucharach. Po pierwszym meczu z Beitarem Jerozolima, najpoczytniejszy dziennik opiniotwórczy w kraju zwiastował już rychły koniec pucharowej przygody Wisły. Wszystko po wyjazdowej porażce 2:1 z klubem, który kilkakrotnie przewyższa budżetem i ambicjami krakowian. Notowania poszły w górę po demolce, jaką Wisła urządziła Mistrzowi Izraela w Krakowie. Zachwytom nie było końca, choć już kilkadziesiąt godzin później wróciła wspomniana linia redakcyjna, a za wzór do naśladowania dla piłkarzy Macieja Skorży postawiono pięknie grającego Lecha Poznań. Na szczęście dla mnie, i wszystkich którzy odróżniają piłkę nożną od łyżwiarstwa figurowego, w futbolu noty za styl znaczą tyle, co nic.
Kolejny atak nastąpił po feralnym dwumeczu z Tottenhamem Hotspur. Po drodze była jeszcze fala krytyki i euforia po dwóch meczach z Barceloną, które okazały się "znakomitą wymówką słabszej postawy". Muszę przyznać, że mnie postawa Wisły w spotkaniach z Katalończykami również rozczarowała, nie odważyłbym się jednak mieć do krakowian pretensji za to, że zostali wyeliminowani. Wróćmy jednak do Londynu. Już kilka godzin po zakończeniu meczu na White Hart Lane, jeden z dziennikarzy (specjalizujący się w żeglarstwie) za najważniejsze wydarzenie uznał dwukrotnie powtórzoną, niecenzuralną przyśpiewkę na polskim sektorze. Nie ważny był korzystny wynik, dający nadzieję na awans. Nie ważna była piękna bramka Tomasa Jirsaka. Nie ważna była dobra gra piłkarzy Wisły w Londynie. Najważniejsze było słowo zaczynające się na "ch", które za pośrednictwem telewizji nie umknęło uwadze czujnego redaktora. Wszystko to jest jednak zwykłą igraszką, jeśli przypomnimy sobie gromy, które spadły na Wisłę po spotkaniu rewanżowym. Znów za przykład stawiano poznańskiego Lecha, który w ostatnich sekundach zapewnił sobie awans do fazy grupowej. Chwała piłkarzom Franciszka Smudy za to, czego dokonali. Nie ulega jednak wątpliwości, że ekspertom nie robił różnicy fakt, że Tottenham to, z całym szacunkiem, nie austriaccy przeciętniacy, a zwycięstwo w ostatnich minutach można było uznać za co najmniej szczęśliwe. Tego jednak było mało, a najgorsze miało dopiero nadejść.
Prawdziwa burza nastąpiła całkiem niedawno, po ostatnim meczu fazy grupowej Pucharu Ekstraklasy. "Amatorskie" nagranie ze stadionu Cracovii obiegło całą Polskę, a jedna z najbardziej popularnych telewizji informacyjnych w kraju, przez kilka dni bombardowała widzów scenami z ulicy Kałuży. Piłkarze, kibice, a nawet działacze krakowskiego klubu zostali oskarżeni o propagowanie treści antysemickich i rasistowskich. Nie zamierzam w tym miejscu bronić ani zawodników, ani kibiców Wisły, ponieważ doskonale zdaję sobie sprawę z ich własnej głupoty. Myślę zresztą, że oni sami też. Zastanawia mnie jednak co innego. Dlaczego w żadnym z tytułów, które miałem okazje przeglądać, nie przedstawiono sedna sprawy? Dlaczego nie odwołano się do socjologów, znawców tematów związanych z szeroko rozumianą sferą kibicowską? Dlaczego przeciętnemu kowalskiemu nie wytłumaczono, że określenie "żyd" bynajmniej nie odnosi się na stadionie do przedstawiciela narodu izraelskiego? Zamiast tego, za eksperta posłużył zamaskowany kibic przeciwnej drużyny, a w prasie mogliśmy przeczytać wyłącznie o "ohydnych i barbarzyńskich zachowaniach kibiców i piłkarzy" bądź "wstrętnym zachowaniu" tych ostatnich. Na domiar złego pisze o tym redaktor, który wielokrotnie udowodnił, że o kwestiach kibicowskich wie tyle, ile ja (z wykształcenia humanista) o fizyce jądrowej. Różnica polega jednak na tym, że ja o wspomnianej dziedzinie nie śmiem i nie mam zamiaru pisać. Na łamach tego samego tytułu posunięto się zresztą znacznie dalej. Kolejny redaktor pozwolił sobie na brawurową wycieczkę w stronę kibiców pisząc: "Kibol jest idiotą. To nic nowego". Mogę się tylko zastanawiać, czy autor ma tak kiepską opinię na temat setek tysięcy ludzi, którzy w każdy weekend odwiedzają stadiony piłkarskie i czy ta generalizacja nie powoduje, że Ci ostatni powinni się solidnie wkurzyć.
Suche fakty są jednak takie, że do stawianego za wzór Lecha, Wiślacy tracą zaledwie trzy punkty. Kadra Mistrzów Polski nadal predestynuje tę drużynę, do skutecznej walki o Mistrzostwo Polski, a jej kibice, potrafili najliczniej zapełnić stadion podczas meczów, traktowanego trochę po macoszemu, Pucharu Ekstraklasy. Wielu zdaje się jednak tego nie zauważać, stawiając krzyżyk na klubie spod znaku Białej Gwiazdy. Owszem, forma Mistrza Polski pozostawia wiele do życzenia, tak jak i aktywność (albo lepiej jej brak) Wisły na rynku transferowym. W tym miejscu przychodzi mi jednak na myśl inna fraszka, którą zapamiętałem z tomiku Jana Sztaudyngera: "Wielu mistrzami się stało, Jak mówić prawdę niecałą".