Wojciech Kowalewski: Nie jestem numer jeden, tylko trzydzieści

Jego głównym celem po powrocie do polskiej ekstraklasy jest odzyskanie reprezentacyjnej formy oraz walka o wyjazd na czerwcowe mistrzostwa Europy. W Kielcach pokładają w nim spore nadzieje, jednak on sam tonuje nieco emocje. - Chyba nikt nie oczekuje, że zacznę strzelać bramki - żartuje Wojciech Kowalewski, który najprawdopodobniej w piątek zadebiutuje w Koronie w meczu z krakowską Wisłą.

Paula Duda
Paula Duda

Paula Duda: Mało kto się spodziewał, że tak uznany za granicą bramkarz, jak Wojciech Kowalewski, zdecyduje się na powrót do polskiej ligi. Czy traktuje pan transfer do Korony jako taki okres przejściowy? Wiele zagranicznych klubów chętnie by pana pozyskało...

Wojciech Kowalewski: Przede wszystkim najpierw trzeba udowodnić na boisku to, że nie zjawiłem się tutaj przypadkiem i że po coś tu wróciłem. Trzeba odzyskać formę i zobaczymy, co dalej. Żaden klub nie sięga po zawodnika w oparciu o jego CV. Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Dlatego trzeba skupić się na grze w piłkę, a nie na słowach czy jakiś zapewnieniach.

A co skłoniło pana do przeprowadzki do Kielc?

- Upływający czas przede wszystkim i ogromna chęć pracy z zespołem w normalnych warunkach. Zależało mi na tym, aby skupić się wreszcie tylko na grze, a nie na własnych perspektywach.

Nie wolał pan pozostać za granicą? Pojawiły się poważne propozycje z Reading i Lazio Rzym.

- Propozycje były, ale jak się okazało, nie do końca konkretne, bo do niczego nie doszło. To już jednak nieaktualne i nie ma o czym mówić.

Ma pan żal do działaczy Spartaka, że po tylu latach rozstaliście się w taki, a nie inny sposób?

- To już jest dla mnie rozdział zamknięty. Ja mam satysfakcję, że grałem w wielkim klubie, mającym miliony kibiców, którzy pamiętają o mnie do dnia dzisiejszego i wspominają mnie dobrze. Cieszę się, że kojarzą powrót Spartaka na wyżyny z moim przyjściem. Fajnie, że tak zostałem przez nich zapamiętany.

Przez dłuższy czas był pan wolnym zawodnikiem i nie trenował w żadnej drużynie. Czy czuje pan się już w pełni sił na to, aby grać w meczach o stawkę?

- Na formę trzeba jeszcze trochę popracować. Trudno jest ją zbudować po kilku treningach. Bramkarz musi grać, a tego mi ostatnio brakowało. Teraz wystąpiłem w kilku sparingach, co prawda z niezbyt wymagającymi przeciwnikami, ale to była już jakaś namiastka meczu. W piątek zagram o stawkę i zobaczymy.

To znaczy, że jest pan ostatecznie numerem jeden w Koronie?

- O tym wie tylko trener Zieliński. A poza tym to ja mam numer trzydziesty, więc numerem jeden raczej nie będę (śmiech).

Co pan chce osiągnąć z nowym zespołem?

- Nie chciałbym wygłaszać jakichś deklaracji, jednak chciałbym tu osiągnąć jak najwięcej. Osobiście nie patrzę na to, czy wyznaczono nam cel, na przykład, w postaci drugiego miejsca w lidze. Naszym celem jest każdy mecz. Jeśli wygramy każdy kolejny, to osiągniemy swój zamiar. Jeśli natomiast będziemy chcieli przeskoczyć od razu każdą przeszkodę, to najwyżej możemy sobie nogi połamać. Trzeba do wszystkiego podchodzić krok po kroku, jak to mówi trener Beenhakker.

Pan może pokazać Koronie, jak osiągać sukcesy, bo niejedno pan już widział i przeżył.

- Wiem, jak się robi wyniki, bo robiłem to już w niejednej drużynie i w różnych sytuacjach. Przechodząc na przykład do Spartaka, akurat klub znajdował się na pozycji nie do zaakceptowania dla jego władz i kibiców. Ale po dwóch latach ciężkiej pracy wróciliśmy do czołówki ligowej, a także graliśmy w Lidze Mistrzów. Posmakowałem więc marszu w górę i mam nadzieję, że tego samego uda mi się dokonać z Koroną. Potrzeba jednak dużego zaangażowania ze strony całego zespołu, a nie tylko poszczególnych zawodników. Trzeba wierzyć w to i tego chcieć.

A pana cele indywidualne?

- Ostatni rok nie grałem, więc pobyt w Kielcach to dla mnie szansa na to, aby się odbudować, powrócić do wielkiej piłki. Mam tu ku temu wszelkie warunki i pozostaje mi tylko pracować.

Kieleccy kibice pokładają w panu spore nadzieje. Niezwykle entuzjastycznie przywitali pana na wtorkowej prezentacji drużyny.

- Myślę, że to bardziej wykreowana sytuacja przez reżyserów widowiska, więc poczekajmy jeszcze z tym pompowaniem balona. Ja sobie zdaję sprawę z tego, że kibice wiążą z moim przyjściem duże nadzieje, ale prawda jest taka, że ja mam być tylko jednym z elementów tego zespołu, mam go wzmocnić. Nikt nie powinien ode mnie oczekiwać, że zacznę strzelać bramki, bo akurat z tego bardzo dobrze wywiązują się nasi napastnicy, a przynajmniej tak to wyglądało w sparingach.

Nie brakuje opinii, że Koronie brakuje przywódcy, lidera. Nie udało się przejąć tej roli Piotrowi Świerczewskiemu. Może panu się uda?

- Moje pojawienie się w zespole od razu wywołało takie przypuszczenia. Ale lidera wybiera drużyna. Poza tym tu tacy są - jest Hermes, Robert Bednarek czy Sławek Rutka, czyli ludzie, którzy budowali tę ekipę od samego początku. Sztuczne kreowanie kogoś na lidera robi krzywdę samemu zespołowi. On musi wykreować się sam i z czasem, a nie w ciągu dwóch czy trzech dni.

Zimą Korona dokonała tylko jednego wzmocnienia - pana. Czy to wystarczy, aby walczyć o czołowe lokaty w lidze?

- Już od początku sezonu Korona walczy o czołowe miejsce. Póki co, jesteśmy na piątym z niewielką stratą do drugiej Legii. Jest jeszcze parę innych klubów, które chciałyby w przyszłym sezonie zagrać w europejskich pucharach. Na pewno jednak będziemy starali się tego dokonać.

Pierwszy do tego stopień już w piątek. Zainaugurujecie rundę wiosenną od mocnego uderzenia - meczem z Wisłą Kraków.

- Można powiedzieć, że gramy z polskimi galacticos.

Ale osłabionymi, bo bez Pawełka, Dudki, Baszczyńskiego i Pawła Brożka. To zwiększa szanse Korony?

- Ja przede wszystkim patrzę na nasz zespół i cieszę się, że praktycznie wszyscy są zdrowi i gotowi do gry. Zagramy w piątek z mocną drużyna, ale bez względu na to, przeciwko komu się gra, trzeba być maksymalnie skoncentrowanym. Jeśli w piątek na boisku pokażemy wszystkie nasze atuty, to wynik jest sprawą otwartą.

Sławek Rutka również porównał obecną Wisłę do galacticos, ale jak wiadomo, naszpikowanemu gwiazdami Realowi nie powiodło się. Czy podobny los może spotkać Wisłę?

- Będziemy mogli się do tego przyczynić już w piątek o 20. Co do samej Wisły, niewiele jestem na ten temat w stanie powiedzieć, bo zbyt długo mnie nie było w Polsce. Wiem jedynie o tych transferach, które przeprowadzili, a to zbyt mało, żeby oceniać drużynę.

Czy ktoś jeszcze jest w stanie odebrać Wiśle mistrzostwo Polski?

- Wisła ma spory zapas punktowy, ale to jest piłka i różne rzeczy się zdarzają. Nie zawsze zespoły z taką dużą przewagą osiągały ostatecznie swój cel. Tata sytuacja miała chociażby miejsce w 2005 roku w lidze rosyjskiej. Lokomotiv po pierwszej rundzie wyprzedzał resztę stawki bodajże o osiem punktów, a już w ostatniej kolejce walczył ze Spartakiem tylko o drugie miejsce i zakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów. Walkę tę przegrał i ostatecznie zakończył sezon na trzecim miejscu. Taka sytuacja, w jakiej znajduje się Wisła, ma swoje dobre i złe strony, ale to jej problemy. My jesteśmy w roli goniącego i to jest lepsza pozycja.

Pan w wywiadach nie ukrywa, że walczy o wyjazd na EURO. Kontaktuje się z panem ktoś ze sztabu szkoleniowego reprezentacji?

- Cały czas jestem w kontakcie ze sztabem. Wszyscy zdają sobie sprawę, a ja szczególnie ja, z tego, że muszę zacząć grać i wracać do formy. Wszystko jest w moich rękach i nogach, jeśli chodzi o grę w reprezentacji. Od nas wymaga się tego, abyśmy byli po prostu gotowi.

A pozycja którego bramkarza w kadrze na wyjazd na mistrzostwa Europy by pana satysfakcjonowała?

- Ja nie jestem od kreowania rankingów. Nie bawię się w takie rzeczy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×