Polscy piłkarze ręczni zdobyli na mistrzostwach świata brązowe medale. Bez "farbowanych lisów" w składzie? Od biedy można tak nazwać związanego z Niemcami Andrzeja Rojewskiego, ale od biedy. Siatkarze w zeszłym roku zdobyli mistrzostwo świata, stan "farbowanych lisów"? Zero. Kadra piłkarzy, na najważniejszej futbolowej imprezie w historii w 2012 roku, miała ich czterech. Dzisiaj mało kto o nich pamięta, a eksperyment z naturalizowaniem na siłę nic nam nie dał.
Wielkim zwolennikiem wyszukiwania jakichkolwiek związków obcokrajowców z Polską był Franciszek Smuda. Miał ponad 2,5 roku na przygotowanie kadry do Euro. Początkowo pogardzał modelem budowania drużyny z zagranicznymi zawodnikami w składzie, ale zmienił zdanie. To on był autorem ściągnięcia Sebastiana Boenischa, Damiena Perquisa, Eugena Polanskiego i Ludovica Obraniaka. To Smuda też, jako pierwszy, zaczął ich nazywać "farbowanymi lisami".
[ad=rectangle]
Już samo to określenie wywołuje "iskrzenie". - Czy to jest obraźliwe? Oczywiście. Przecież to reprezentanci kraju - powiedział Jerzy Engel, były selekcjoner.
Jeszcze bardziej nerwowo zareagował Maciej Chorążyk, który m.in. wyszukiwał dla PZPN obcokrajowców mogących wystąpić w polskiej kadrze. - "Farbowane lisy"? Nie podoba mi się to określenie, nie mam ochoty rozmawiać - i się rozłączył, zanim zdołaliśmy wyjaśnić, że chodzi wyłącznie o skrót myślowy.
Emocje między zwolennikami i przeciwnikami ściągania obcokrajowców do kadry były i są duże. Przed Euro 2012 mieliśmy szaleństwo, media prześcigały się, kto powinien, a kto nie powinien występować w zespole Smudy.
Dobre doświadczenia mieliśmy właśnie za czasów Engela. To on był autorem pomysłu, żeby do kadry wziąć Emmanuela Olisadebe. O ile jeszcze wspomniana czwórka z Euro 2012 coś tam wspólnego z Polską miała, o tyle czarnoskóry zawodnik już nic. - Tylko, że to jedyny obcokrajowiec, który nam pomógł - powiedział trener Czesław Michniewicz. - Roger Guerreiro też dostał Euro za darmo (wystąpił na ME 2008, za kadencji Leo Beenhakkera - dop. WP), a Smuda rozpoczął już masową pielgrzymkę do kadry. Nie tędy droga, nie tak powinno to wyglądać.
Olisadebe pokazał, że można mieć pożytek z obcokrajowców. Jak dodawał Jerzy Engel, patrzymy na jego przydatność przez wyniki kadry. - Pomysł z Olisadebe wypalił, strzelał gole. A Euro 2012? Wiadomo, jaki był wynik. Zaczęto krytykować Obraniaka, Boenischa, Perquisa i Polanskiego, ale teraz łatwiej kibicom źle oceniać ten pomysł przez słaby występ kadry na ME.
Fala krytyki nie wzięła się jednak z niczego. Media nakręcały atmosferę, ale to Smuda decydował, kogo chce. Postawił na złych zawodników, w przypadku których nawet trudno pokazać, co pozytywnego dali kadrze. - Mnie też określenie "farbowane lisy" się nie podoba, bo mamy inne czasy. Zmieniła się Europa, takie były trendy. Oni wtedy byli wyróżniającymi się piłkarzami. Jakie odnieśliśmy korzyści z ich obecności? Na Euro nie pomogli - skwitował Radosław Gilewicz, były piłkarz, obecnie ekspert telewizyjny.
Engel przypomniał jednak, że przed Euro mało kto krytykował Smudę za taki styl budowania zespołu. Ktoś musiał zawodników nakłonić do gry, ktoś ich powołał, a oni z prezentu skorzystali, przy błogosławieństwie PZPN. Wszyscy się prześcigali w sprawdzaniu, kto ma polskie korzenie. My zaś, jak powiedział Marcin Baszczyński, były reprezentant Polski, zachłysnęliśmy się "europejskością". - Chcieliśmy pokazać, że my także szukamy, naturalizujemy, że mamy swoich poza Polską. Od strony piłkarskiej wpadliśmy jednak we własne sidła. Smudzie zabrakło chłodnej oceny ich przydatności. Drużyna została rozbita, a główna w tym rola selekcjonera. Koniecznie chciał świeżą krew i dużo pozmieniać. Więc pozbył się m.in. Boruca czy Żewłakowa, a pojawiły się "farbowane lisy" - mówi.
Skoro dostali miejsce z urzędu i mieli tyle wnieść do kadry, nic dziwnego, że przy pierwszym niepowodzeniu kibice i media zaczęły krytykować właśnie wspomnianą czwórkę. Gilewicz częściowo ich usprawiedliwia. - Nie tylko oni zawinili, zawiniła cała drużyna, ale swoim zachowaniem nakręcali tę otoczkę. Być może czuli niechęć, wszystko się nawarstwiało i uznali, że lepiej nie będą przyjeżdżać.
Wydaje się, że szybko skorzystali z tej możliwości, a przy każdej możliwej okazji opowiadali, jak im źle, co miałoby usprawiedliwiać ich zachowanie. Dochodziły do tego kłopoty z językiem. - Ich miłość do kadry szybko ostygła po Euro. Spodziewałem się tego. Informacja, że babcia miała korzenie polskie, to widocznie za mało w tym wypadku. Okazało się, że nic z Polską ich tak naprawdę nie łączy - powiedział Baszczyński.
Jeszcze ostrzej ocenia ich Michniewicz. - Dostali koszulki zamiast innych piłkarzy. Zrobiła się z tego bzdurna naturalizacja, jakbyśmy walczyli o Messiego. Nie graliby u nas nigdy, gdyby mogli wystąpić w kadrze Francji czy Niemiec.
Engel i Gilewicz przyznali, że na Euro skorzystali tylko "nowi": Obraniak, Boenisch, Perquis i Polanski. - Czy jestem rozczarowany? Oczywiście. Boisko wszystko zweryfikowało, a wyniku nie było. Były potem dziwne rozstania, tłumaczenia, wskazywanie winnych - to słowa Gilewicza.
Baszczyński dodawał: - Nic nie wnieśli. Zabrakło zastanowienia się, po co ich bierzemy i co nam dadzą. Nie wytrzymali ciśnienia, ale pamiętajmy, że dostali miejsce z urzędu, nawet jak grali słabo. Fala krytyki spadła właśnie na nich, ale było to uzasadnione. Woleli się wypłakać w mediach, zamiast zacisnąć zęby i pokazać, że zasłużyli na paszporty i miejsce w kadrze.
Przykład czwórki tzw. "farbowanych lisów" służy jako nauczka, ale z pozyskiwania piłkarzy z zagranicy nie powinniśmy rezygnować. Podkreślali to wszyscy rozmówcy. - Mamy nową falę emigracji. Rodzicie wyjechali do wielu krajów świata, ale ciągle czują się Polakami. Ich synowie trenują poza naszym krajem, ale może kiedyś niektórzy z nich trafią do kadry. Nie możemy o nich zapominać - powiedział Engel.