Na mecz z Flotą Świnoujście piłkarze z Tychów jechali z jednym celem - zdobyć trzy punkty i spokojnie spędzić święta. Po ostatnim zwycięstwie nad Termalicą Bruk-Bet Nieciecza wydawało się, że podopieczni Romualda Szukiełowicza będą w ich zasięgu. Boisko jednak zweryfikowało przedmeczowe zapowiedzi. Gospodarze zagrali niezwykle ambitnie i skutecznie, dzięki czemu komplet punktów pozostał na wyspie Uznam.
[ad=rectangle]
- Nie tak to sobie wszystko zaplanowaliśmy. Chcieliśmy przełamać fatalną passę, a zamiast tego ją przedłużyliśmy. Szkoda tego spotkania, bo mieliśmy przewagę i powinniśmy ją wykorzystać. Rywale stworzyli sobie tak naprawdę jedną groźną akcję, ale to wystarczyło, by z nami wygrać - mówił po meczu piłkarz GKS-u, Jakub Bąk.
21-letni pomocnik rezultatem sobotniego pojedynku może być szczególnie rozczarowany. Przez cały mecz był bowiem bardzo aktywny, szukał gry i kilkukrotnie próbował zaskoczyć Łukasza Sapelę groźnymi strzałami. Na początku drugiej połowy po jego strzale piłka nawet wpadła do bramki, ale radość zmącił arbiter liniowy, który dopatrzył się pozycji spalonej.
- Decyzja arbitra to skandal! - mówił wzburzony Bąk. - Jestem przekonany, że nie było spalonego. Zresztą w całym meczu sędziowanie było dramatyczne. Mam nadzieję, że nigdy więcej ten arbiter nie będzie prowadził meczu na poziomie I ligi, bo się do tego po prostu nie nadaje.
Kiedy emocje związane z porażką odrobinę opadły, na twarzy Jakuba Bąka pojawił się jednak uśmiech. Dla niego przyjazd do Świnoujścia był bowiem powrotem w dawne strony. Przez ostatnie półtora roku grał i mieszkał w Szczecinie, który od wyspy Uznam dzieli jedynie sto kilometrów. Młody pomocnik zarzekał się jednak, że nie podchodził do meczu w Świnoujściu w szczególny sposób.
- To był mecz jak każdy inny. Nie czułem jakiegoś szczególnego podniecenia czy sentymentu. W Szczecinie spędziłem sporo czasu, ale mecz był w Świnoujściu, z którym nic mnie nie łączy.
Przyjazd na Pomorze Zachodnie był jednak dobrą okazją, by spotkać się z dawnymi znajomymi. Po meczu Bąk szybko wybiegł z szatni, bo pod budynkiem klubu czekała na niego grupka przyjaciół. Okazję do przyjacielskich rozmów Bąk miał również przed meczem. W drużynie Floty Świnoujście gra bowiem Dawid Kort, z którym wspólnie rok temu walczyli o punkty w barwach Pogoni.
- Wymieniliśmy ze sobą kilka zdań. Jesteśmy kolegami, utrzymujemy kontakt przez Internet, więc takie spotkanie było naprawdę fajne - opowiadał pomocnik GKS-u.
Radość ze spotkania dawnych znajomych w pewnym momencie jednak minęła, a górę wzięły myśli dotyczące zakończonego kilkanaście minut wcześniej pojedynku. GKS Tychy pozostał bowiem w strefie spadkowej, a na dodatek zwiększył jeszcze swoją stratę do bezpiecznej lokaty. Nie udało się również przerwać fatalnej serii meczów bez zwycięstwa na wyjeździe. Dość powiedzieć, że ostatnie punkty z obcego terenu podopieczni Tomasza Hajty przywieźli... 12 października ubiegłego roku.
- Nie wiem z czego to wynika, ale w szatni było nastawienie, że po zwycięstwie nad liderem kolejny mecz musi być dramatyczny. Wiele zespołów sukcesy przeplata wpadkami z outsiderami. Niemoc i brak koncentracji - tutaj doszukiwałbym się problemów. To siedzi w głowie każdego z nas. Nie mamy mentalności zwycięzców - podsumował Jakub Bąk.