Radosław Mroczkowski: Musimy odnaleźć się w nowej sytuacji

Piłkarze Limanovii Limanowa utarli nosa walczącemu o przepustkę do pierwszej ligi Rakowowi Częstochowa i po niezwykle dramatycznym spotkaniu wywieźli spod Jasnej Góry jedno oczko.

Sobotni pojedynek udowodnił, że na drugoligowym froncie każde rozstrzygnięcie wchodzi w grę. Murowanym faworytem spotkania był Raków, który już od kilku spotkań nie zaznał goryczy porażki i w rezultacie na dobre włączył się do walki o awans do pierwszej ligi. Nie mająca już nic do stracenia Limanovia, która gra już praktycznie z nożem na gardle, sprawiła jednak ogromnego psikusa i przy odrobinie szczęścia mogła wywieźć z Częstochowy pełną pulę.
[ad=rectangle]

Podopieczni trenera Marka Motyki dwukrotnie wychodzili na prowadzenie, a drugą bramkę zdobyli grając w liczebnym osłabieniu, po tym jak czerwoną kartkę zobaczył Maciej Mysiak. Limanovia momentami desperacko się broniła, ale w końcowym rozrachunku potrafiła urwać dwa punkty czerwono-niebieskim. A kto wie, jak potoczyłyby się losy spotkania, gdyby w końcówce sędzia dopatrzył się ewidentnego zagrania ręką Daniela da Silvy we własnym polu karnym.

- Przyjechaliśmy do głównego faworyta tych rozgrywek, bo uważam, że Raków jest zespołem znakomicie poukładanym, posiadającym znakomitego trenera i bardzo szeroką kadrę. Wiedzieliśmy, że będzie nas czekało piekielnie ciężkie spotkanie. Spotkanie obdarzone było niezwykłą dramaturgią, szczególnie w końcówce, gdzie zawodnik Rakowa dostał piłką w rękę i wydaje się, że rzut karny był ewidentny. Sędzia tego nie zauważył. Prowadziliśmy 2:1 i byliśmy bardzo blisko celu, a graliśmy przecież w osłabieniu - zauważa opiekun Limanovii, Marek Motyka. - Zawodnicy zagrali bardzo ambitnie, z wielkim zaangażowaniem i determinacją, za co serdecznie im dziękuję. Być może nie uda nam się utrzymać w tej lidze, ale chcemy się godnie pożegnać i oddać całe serce temu klubowi. Wyjeżdżamy stąd z lekkim niedosytem, ale również z satysfakcją. Jestem dumny z postawy swoich zawodników.

Na pierwszy rzut oka remis w starciu z ligowym outsiderem Raków może traktować, jako porażkę, ale patrząc przez pryzmat okoliczności, jakie towarzyszyły sobotniego spotkaniu, jeden punkt częstochowianie muszą przyjąć z pokorą. Raków w końcówce, gdy drugi raz doprowadził do wyrównania podkręcił tempo. W "szesnastce" gości kilkukrotnie zakotłowało się, ale trzy punkty nie były tego dnia dane ekipie Radosława Mroczkowskiego.

- Limanovia pokazała nam, że każdy kolejny mecz będzie dla nas niezwykle trudny. Nie ma zespołów, które oddają punkty za darmo. Przyszedł dla nas trudny moment, bo bardzo chcemy , a wiele podtekstów, które towarzyszy temu zespołowi, wprowadza tylko niepotrzebną nerwowość. Zespół też musi się nauczyć grać pod presją - mówi szkoleniowiec Rakowa. - To nowa sytuacja, bo cały czas goniliśmy czołówkę, udało się nam dogonić rywali i otworzyła się przed nami szansa awansu. Nie rezygnujemy z tego i będziemy na pewno walczyć o każdy punkt. Pozostały nam jeszcze cztery spotkania, które będziemy chcieli zagrać, jak najlepiej, ale musimy zdać sobie sprawę z tego, jak łatwo traciliśmy bramki w tym meczu. Na własne życzenie w nasze poczynania wkradło się wiele chaosu i bałaganu. Bardzo chcieliśmy wygrać, ale zbyt wiele z tego nie wynikało.

Dariusz Pawlusiński (z lewej) nabawił się kontuzji w meczu z Limanovią. Czy wspomoże Raków w kolejnych meczach?
Dariusz Pawlusiński (z lewej) nabawił się kontuzji w meczu z Limanovią. Czy wspomoże Raków w kolejnych meczach?

Oprócz straty dwóch oczek, mecz z Limanovią gospodarze okupili także urazem Dariusza Pawlusińskiego, który na noszach opuścił murawę. Na razie nie wiadomo, jak poważna jest to kontuzja i ewentualnie, jak długa przerwa w grze czeka doświadczonego pomocnika. W perspektywie środowego spotkania ze Zniczem Pruszków i wyjazdowego starcia z Rozwojem Katowice absencja byłego zawodnika m.in. Termalici Nieciecza i Cracovii Kraków, może się okazać niezwykle kosztowna dla częstochowskiego zespołu.

Komentarze (0)