Pechowy powrót Michała Miśkiewicza
356 dni czekał Michał Miśkiewicz na ponowny występ w T-Mobile Ekstraklasie, ale powrotu do bramki Wisły Kraków nie zaliczy do najszczęśliwszych.
Pod koniec stycznia wrócił do Wisły, w której numerem jeden od początku sezonu był Michał Buchalik i sytuacja nie zmieniła się aż do sobotniego meczu 34. kolejki z Jagiellonią w Białymstoku (1:2). Trener Kazimierz Moskal postawił na Miśkiewicza, który ponownego występu w lidze nie zaliczy do udanych. Do 87. minuty rywale nie oddali ani jednego uderzenia w światło jego bramki, a gdy w ciągu 120 sekund im się to udało, to w obu przypadkach piłka znalazła drogę do siatki, pozostawiając Miśkiewicza bez szans na udaną interwencję.
- O tym, że zagram, dowiedziałem się dzień wcześniej, aczkolwiek decyzja była zaskakująca. Zawsze trzeba być jednak gotowym i ucieszyłem się, że dostanę możliwość występu - mówi Miśkiewicz i dodaje: - Do 87. minuty miałem spokojny mecz. Straciliśmy bramkę na 1:1 i tragicznie to wyglądało. Końcówki spotkań zupełnie nam nie idą, tracimy bramki i punkty. Mecz trwa 90 minut i trzeba przez cały ten czas być skoncentrowanym, a jak nie, to dzieją się różne dziwne rzeczy. Przy pierwszym trafieniu Tuszyński idealnie uderzył, wsadził głowę i niestety piłka odbiła się od słupka i wpadła do bramki. Szczerze mówiąc, nie wiem, co stało się przy drugiej bramce, bo odcięło mnie zupełnie. Zderzyłem się z Maćkiem Sadlokiem, przyćmiło mnie i nie mam zielonego pojęcia, co się tam wydarzyło.
Mimo porażki z Jagiellonią Wisła wciąż liczy się w walce o awans do Ligi Europy, a do tego może rozdawać karty w grze o mistrzostwo. W ostatnich kolejkach zagra i z Lechem Poznań, i Legią Warszawa. - Musimy się pozbierać - przecież nie odpuścimy trzech meczów, mamy jeszcze dziewięć punktów do zdobycia. Trzeba walczyć i zagrać jak należy do samego końca. Nie wolno odpuszczać, kto tak robi, to nie ma charakteru. Walczy się do samego końca - mówi Miśkiewicz.