Ostatnie dwa tygodnie to czas zaskakujących metamorfoz Brunatnych. Zespół z województwa łódzkiego przegrał w Gliwicach aż 3:6, by kilka dni później, już z innym trenerem u steru pokonać na wyjeździe Ruch Chorzów 4:2. Emocjonalny roller-coaster trwa jednak w Bełchatowie w najlepsze po tym jak w ostatnią sobotę PGE GKS uległ na swoim terenie Zawiszy Bydgoszcz 1:4.
[ad=rectangle]
Kamil Kiereś, nowy-stary opiekun drużyny, wie, co było głównym powodem porażki jego podopiecznych w rywalizacji z zespołem Mariusza Rumaka. - W poniedziałek zagraliśmy bardzo dobre, pod względem taktycznym i mentalnym, ale też w zakresie przygotowania fizycznego zespołu, spotkanie z Ruchem Chorzów. Faza finałowa charakteryzuje się jednak tym, że czasami gra się co trzy, cztery dni i na pewno pierwsze, co mogę powiedzieć o tym sobotnim meczu z Zawiszą, to to, że nie do końca udało nam się zregenerować po intensywnym spotkaniu z Ruchem - przyznał na gorąco.
- Było widać na boisku troszkę lepszą dyspozycję fizyczną rywala. W moim odczuciu gdzieś ten ułamek sekundy byliśmy tego dnia spóźnieni, mimo że mieliśmy założenia podobne do tych z poprzedniego meczu. Planowaliśmy odnaleźć się w wielu różnych fazach boiskowych, bo nie było na pewno naszym założeniem grać cały czas nisko w obronie. Mieliśmy grać wyżej. Chcieliśmy też zdominować Zawiszę posiadaniem piłki, bo wiadomo, że aby grać o dobry wynik trzeba przede wszystkim dobrze odbierać piłkę, ale jeszcze po przechwycie potrafić nią grać. W sobotę ewidentnie przez całe spotkanie nam się to nie udało - wyjaśnił 40-letni szkoleniowiec.
Kondycja poszczególnych zespołów i ich zawodników może być sprawą kluczową w walce o utrzymanie w lidze. Forma drużyn znajdujących się w grupie "spadkowej" wyraźnie faluje i akurat PGE GKS nie jest jedynym zespołem, który w krótkim czasie pokazał dwa zupełnie różne oblicza. To o tyle ważne, że relegacją zagrożonych jest wciąż pięć ekip.
- Trzeba oddać Zawiszy, że pokazał na boisku większą kulturę gry i po prostu prezentował się tego dnia lepiej. Nam, jak już wspominałem, nie udało się do końca zregenerować po ostatnim spotkaniu i ogromnym wysiłku zespołu w Chorzowie. Mogę podać takie przykłady jak Górnik Łęczna, który świetnie wyglądał w starciu z Koroną, a zaraz potem w meczu z Cracovią nie był w stanie nawiązać w ogóle walki. Ruch wcześniej spisywał się bardzo dobrze, a w spotkaniu z nami, moim zdaniem, biegał piętro niżej od nas. Zmęczenie ma teraz na pewno znaczenie - stwierdził Kiereś.
Mecz z Zawiszą szybko wymknął się bełchatowianom spod kontroli. Pierwszy gol padł w 8. minucie, a chwilę później rywale cieszyli się już z kolejnej zdobytej bramki. Gospodarzom od samego początku ciężko szło konstruowanie akcji, dzięki czemu Grzegorz Sandomierski długo nie miał na boisku praktycznie nic do roboty. Możliwe, że właśnie z tego powodu nie do końca rozgrzany golkiper sam sprokurował pierwszą groźną okazję dla PGE GKS-u.
- W sobotę nie pomogła ewidentnie strata bramek w tej początkowej fazie meczu, w 8. i 11. minucie. Nie mam zamiaru bronić nikogo przy stracie pierwszej bramki. Ewidentnie od początku meczu nie układało nam się posiadanie piłki, kontakty, podania. Strata na połowie przeciwnika, niegroźny wydawałoby się przerzut w stronę Adama Mójty, który zlekceważył pojedynek z Pawłowskim - z tego padła bramka na 0:1. Zaraz tracimy następnego gola i na pewno w głowach zawodnikom musiały pojawić się niedobre myśli - analizował opiekun Brunatnych.
- Mimo tego w pierwszej połowie mieliśmy sytuację Marcina Flisa po błędzie przy piąstkowaniu Sandomierskiego. Dobrą piłkę - woleja - w polu karnym miał też Arek Piech jeszcze przed przerwą. Na pewno te akcje nie wynikały z naszej dobrej gry, ale jednak się zdarzyły. Kluczowym, w sensie całego spotkania, był ten moment po strzeleniu bramki kontaktowej. Widać było wtedy, że zespół chce dalej walczyć. Mieliśmy przygotowane zmiany ofensywne i właśnie wtedy straciliśmy bramkę na 1:3, a za chwilę jeszcze jedną. Dwa gole w krótkim odstępie czasu i było po wszystkim - dodał.
Bełchatowianie byli w sobotę bezradni. Kiereś do końca jednak próbował wybudzić ich z letargu i zachęcał do gry na maksa. Czy zaprocentuje to w kolejnym meczu? - Przy wyniku 1:4 widać było po zawodnikach, jak im ciężko. Starałem się jednak motywować ich, żeby grali do samego końca i nie pozwolili sobie na stratę kolejnego gola, a może pokusili się o drugą bramkę. To było bardzo ważne pod względem mentalnym przed następnym spotkaniem. Nie można w takiej chwili stanąć, tylko trzeba grać do samego końca - podkreślił od lat związany z GKS-em trener.