Pluł krwią, ale dał radę. Jan Tomaszewski powstał z niemieckiego dna

Przepraszam, ale k..wa ja wam jeszcze udowodnię. Boże, dopomóż mi! - te słowa Jan Tomaszewski powtarzał 1,5 roku. Obiecał sobie, że choćby miał pluć krwią, podniesie się z kolan. Po meczu z Niemcami był na dnie.

1973 rok. Cardiff, przed meczem z Walią. Taka scena:

- Panie kolego, proszę do mojego pokoju! - Kazimierz Górski tym swoim charakterystycznym cienkim głosem wezwał do siebie "młodego". - Wchodzę, a tam aeropag. Siedzą już prezesi, inni trenerzy - opowiada bohater.

- Słuchaj, jest taka sytuacja. Gramy wieczorem z Walią. Ja postawiłem na ciebie. Co ty na to? Sam wiesz, w jakiej sytuacji jesteś.

- Panie trenerze, jestem do pana dyspozycji!

- Dobra kolego, proszę teraz iść na spacer. Dzisiaj grasz.

- Później się dowiedziałem, że gdybym się zawahał przy odpowiedzi, to bym nie grał. Ale się nie zawahałem - opowiada Wirtualnej Polsce Jan Tomaszewski. - Przegraliśmy z Walią 0:2, ale mnie uznano za jednego z najlepszych piłkarzy kadry. Pokonałem nie tylko moich krytyków, ale też samego siebie. W końcu wróciłem!

Niemiecka gehenna

1,5 roku wcześniej, październik 1971 roku, eliminacje Mistrzostw Europy. Stadion Dziesięciolecia w Warszawie, mecz z Republiką Federalną Niemiec. Rywale to jedna z najlepszych drużyn w historii piłki nożnej. W składzie są Franz Beckenbauer, Gerd Mueller, Sepp Maier, Gunther Netzer, Wolfgang Overath. Po naszej stronie m.in Robert Gadocha, Włodzimierz Lubański, Jerzy Gorgoń, Adam Musiał. Nie ma jednak Kazimierza Deyny, a na bramce stoi totalny żółtodziób, wyciągnięty z młodzieżówki (prowadzonej przez Andrzeja Strejlaua) 23-letni Jan Tomaszewski. On w tym meczu w ogóle nie miał grać. Kontuzji kręgosłupa doznał jednak numer jeden, Jan Gomola. Numer dwa, czyli Piotr Czaja ponoć powiedział, że nie czuje się na siłach. "Tomek" nie miał żadnych wątpliwości, chwycił niemieckiego byka za rogi. I został stratowany.

Tamto spotkanie nie było tylko meczem o punkty w eliminacjach. Dla kibiców to było coś dużo większego, rewanż za wojnę. Obie reprezentacje od mrocznych czasów Adolfa Hitlera mierzyły się bowiem ze sobą po raz pierwszy. Na Stadionie Dziesięciolecia zasiadło 90 tysięcy widzów. Nie było ważne, że ówczesny RFN był potęgą, a Kazimierz Górski dopiero tworzył swoją wielką drużynę. Presja była ogromna, a wzmogła się jeszcze, gdy Robert Gadocha strzelił pierwszego gola. Gerd Mueller szybko jednak odpowiedział, potem dołożył drugie trafienie. Egzekucję zakończył Juergen Grabowski. Lud chciał winnego. I kozioł ofiarny się znalazł, młokos Tomaszewski.

- Byłem wtedy najpopularniejszym człowiekiem w kraju. Pół Polski chciało mnie powiesić, a drugie pół wysłać na banicję - opowiada Tomaszewski. I zastrzega, że on sam pretensje ma do siebie tylko za trzeciego gola. - Juergen strzelił z 16 metrów i mogłem to obronić.

Na swoje nieszczęście grał wtedy w znienawidzonej w kraju Legii. Ten fakt potęgował ogólnonarodową niechęć do młodego bramkarza. Jakby pecha było mało, „Wojskowi” kilka dni po przegranej kadry pojechali do Bukaresztu rywalizować z Rapidem w Pucharze UEFA. Zdewastowany psychicznie Tomaszewski wpuścił trzy gole w sześć minut i zszedł z boiska (mecz zakończył się porażką 0:4). Zawalił też mecz młodzieżówki z Czechosłowacją. Był narodowym antybohaterem, zesłanym na margines. Mało kto chciał mieć z nim cokolwiek wspólnego. Koledzy publicznie go nie bronili, bo system był jaki był i można było podpaść. Prywatnego współczucia nie potrzebował. Chciał zmienić barwy, ale w innych klubach był zbywany. - Mieli mnie w dupie - mówi dosadnie.

Po meczu z Niemcami udzielił wypowiedzi tygodnikowi "Sportowiec", gdzie powiedział, że obwinienie go o porażkę jest niesprawiedliwe. Zapowiedział, że będzie pluł krwią na treningach, ale się podniesie.

- Przepraszam, ale k...a ja wam jeszcze udowodnię. Boże, dopomóż mi! - powtarzałem sobie.

Powstanie z dna

Walka się rozpoczęła. A charakterny, zawzięty Tomaszewski jak powiedział, tak zrobił. Pluł krwią, opowiada teraz, że tracił po każdym treningu 3-4 kilogramy. Odbudowa psychiczna i fizyczna odbyła się już w ŁKS Łódź. Udało mu się bowiem zmienić klub. Legia dała zgodę, do Łodzi zadzwonił kapitan Legii Bernard Blaut i załatwił transfer. - Trenowałem w przerwie zimowej, gdy reszta zespołu odpoczywała. Ćwiczyłem z koszykarzami, brutalnymi hokeistami, z Andrzejem Szymczakiem, najlepszym bramkarzem świata w piłce ręcznej. Non stop na treningach miałem walkę. To wszystko mi się przydało.

Kazimierz Górski przypomniał sobie o nim po 1,5 roku. Powołał na towarzyski mecz z USA, ale Amerykanie nie byli wtedy żadnym rywalem, przegrali 0:4. - Gdyby na bramce powiesić ręcznik, to też byśmy nie stracili gola - opowiada.

A potem była ta Walia w Cardiff. Przegraliśmy 0:2, ale Tomaszewski wygrał. Po meczu była kolacja, a na niej obok siebie usiedli Tomaszewski, Lesław Ćmikiewicz i Włodzimierz Lubański. I rozmawiali. - K..wa, ci Walijczycy nie umieją grać w piłkę. To są rugbiści, a tak nas potłukli. Jak oni do nas przyjadą, to im po męsku wpier....y!

Niemcy ważniejsi niż Wembley

Pierwsi byli jednak Anglicy, przegrali na Stadionie Narodowym 0:2, Walijczycy dostali łupnia 0:3. Polska pojechała na Wembley, a tam Brytyjczycy traktowali Biało-Czerwonych lekceważąco. Tomaszewski wspomina: - Pewnie myśleli: "No frajerki, przyjechaliśta, zaraz będzie trójka na dzień dobry, a potem się z wami pobawimy". Tak stojąc podczas hymnów pomyślałem. Boże, dopomóż żeby tu nie było kompromitacji. To oddam 5 lat życia.

Zamiast porażki był remis 1:1, który dał Polakom awans do niemieckiego mundialu. Zaś człowiek, który zatrzymał Anglię, z rozbrajającą szczerością obala mit spektakularnego meczu i przyznaje, że popełnił masę błędów.

- Po tym meczu okrzyknięto mnie człowiekiem, który zatrzymał Anglię. Powiedziałem wtedy tak: "O nie, człowiek który zatrzymał Anglię, składał się z pana Kazimierza i jedenastu puzzli, które on fenomenalnie poukładał na boisku". Przecież ja popełniłem mniej błędów podczas meczu z Niemcami niż podczas meczu z Anglią! Tyle że koledzy naprawiali moje błędy, a ja ich - opowiada.

Oto paradoks futbolu. Po niezłym meczu Tomaszewski był zmieszany z błotem. Po przeciętnym występie został narodowym bohaterem. To właśnie debiutancki mecz z Niemcami uznaje za najważniejszy w karierze. A nie zwycięski remis na Wembley. Bo 1971 rok dał mu w kość, nauczył życia i walki z przeciwnościami losu. Do pierwszego gwizdka było pięknie, po 90 minutach świat się zawalił. - Byłem na dnie, wszyscy mnie krytykowali. Ale pokonałem ich i pokonałem sam siebie.

Jacek Stańczyk

Zobacz także: Jerzy Engel o Polakach w el. Euro 2016 i fenomenie Roberta Lewandowskiego

Źródło artykułu: