Teraz Włosi, a w ogóle to prawie wszyscy cudzoziemcy nie potrafią przebić się przez zbitkę spółgłosek i brak samogłosek, pozwalających złapać oddech i rytm, charakterystycznych dla polskich nazwisk. Dlatego prezentacje Wojciecha Szczęsnego w Romie, Kamila Wilczka w Carpi, Pawła Wszołka w Veronie i Jakuba Błaszczykowskiego w Fiorentinie zaczynały się od tego samego pytania i prośby zarazem: – Powiedzcie, jak poprawnie was wymawiać?
Jak mu tam
Usłyszane odpowiedzi dziennikarze powtarzali z uśmiechami i notowali fonetycznie. I tak Błaszczykowski to Blascykovski, Wilczek to Vilcsek, Wszołek to Fsolek lub Fsciolek, a Szczęsny to Shchesny lub Scesny, choć akurat w jego przypadku jeszcze bardziej uprościć sprawę postanowili kibice. Otóż ze zdjęcia z pierwszej konferencji prasowej, na której Polak prezentował klubową koszulkę z numerem 25, usunęli nazwisko Szczesny i w brakujące miejsce wstawili: Coso, co można przetłumaczyć zwrotem: jak mu tam. I taki właśnie przydomek przylgnął w Rzymie do polskiego bramkarza.
Czterech wymienionych Polaków odnajdziemy w jedenastce piłkarzy Serie A o najtrudniejszych do wymówienia, a właściwie nie do wymówienia nazwiskach. Co więcej, Błaszczykowski i Szczęsny znaleźli się na dwóch pierwszych miejscach klasyfikacji wszech czasów. Nikt bardziej skomplikowany dla włoskiego języka nie grał wcześniej w Serie A.
Z Łukaszem Skorupskim też nie jest łatwo, z Piotrem Zielińskim zdążyli się na Półwyspie Apenińskim oswoić i osłuchać, a Kamil Glik przy wszystkich większych i mniejszych łamańcach językowych to pestka. Co nie znaczy, że nazwisko kapitana Torino nie budzi emocji. Na stadionie Olimpico w Turynie po niemal każdej jego udanej interwencji w obronie i przy stałych fragmentach gry dobiega ze słynnego sektora Maratona głośne: Glik, Glik, Glik, które we włoskich uszach brzmi inaczej niż w polskich – brzmi bardziej jak okrzyk bojowy.
Stuprocentowa podwyżka
Glik po wyjątkowym pod każdym względem poprzednim sezonie awansował na ligową gwiazdę. W takich rolach do Serie A trafili Szczęsny z Błaszczykowskim. Polak w bramce Romy świeci pełnym blaskiem od dnia debiutu. Świetnie wypadał nawet w wysoko przegrywanych meczach sparingowych, a w każdej z trzech kolejek był lub należał do najlepszych w zespole. Za występy z Veroną, Juventusem i Frosinone otrzymał noty 7, 7 i 6,5. Po wygranej 2:1 z mistrzem Włoch, kiedy w doliczonym czasie efektownie obronił główkę Leonardo Bonucciego, „La Gazzetta dello Sport” wysoką ocenę opatrzyła komentarzem: anioł, który spadł Romie z nieba.
Popularność Szczęsnego rośnie lawinowo. Żartują, że to rehabilitacja menedżera, który rok wcześniej podrzucił rzymianom kukułcze jajo w osobie Ashleya Cole’a. Co do Polaka, musiało się podobać jego bramkarskie CV, a póki broni jak broni uznanie budzą bezkompromisowość i odwaga w czynach i słowach. Po remisowej inauguracji w Weronie jako jedyny powiedział to, co każdemu kibicowi Romy chodziło po głowie: że jeśli myśli się o scudetto to takie mecze trzeba wygrywać. Podoba się, że dopiero co wszedł do drużyny, a czuje się, jakby bronił w niej od dawna i jakby od dawna właśnie kogoś takiego brakowało. Po prostu wart swojej ceny i pensji. Wypożyczony do końca sezonu i zamierzający wtedy powrócić do Arsenalu, ale w razie czego mający bezpieczną perspektywę gry do 2018 roku w Romie, zarabia 3 miliony euro. Najwięcej z Polaków.
To i tak tylko połowa jego zarobków, drugą wypłaca mu Arsenal. Mniej więcej 6 milionów stawia na drugim miejscu w klubie, o 500 tysięcy za najlepiej zarabiającym w całej lidze Daniele de Rossim. Błaszczykowski przystał na 1,3 miliona w Fiorentinie, ale Toskańczycy to inna rzeczywistość finansowa niż Roma. Ustawiło go to na piątym miejscu w klubowej hierarchii za Giuseppe Rossim, Mario Suarezem, Khoumą Babacarem i Borją Valero. Lada dzień do prawoskrzydłowego zbliży się Glik, który nowy sezon zaczął tak, jak skończył stary, czyli na poziomie 550 tysięcy euro, ale sprawa nowego kontraktu i stuprocentowej podwyżki to tylko kwestia paru detali i dni, najwyżej tygodni. A wtedy nikt w Torino nie będzie dostawał więcej.
Mocna konkurencja
Pozostała czwórka w Empoli, Veronie i Carpi na kokosy nie ma co liczyć. Jednak pensjami na poziomie 300-350 tysięcy euro gardzić nie powinna. Najważniejsze to grać i zdobywać silniejszą pozycję w zespole i w całej lidze. A z tym może być trudno. Skorupski przyłożył rękę do porażki Empoli w 2 kolejce z Milanem. Zieliński w nieskończoność czeka na gola w Serie A, Wszołek i Wilczek muszą przebić się przez mocną konkurencję.
Do Verony powrócił z Juventusu, w którym głównie się leczył, Romulo. Brazylijczyk z włoskim paszportem, którego o mały włos selekcjoner Cesare Prandelli nie zabrał na mistrzostwa do Brazylii, był ulubieńcem kibiców Hellas i królem asyst. Z prawego skrzydła uczynił swoje królestwo. Jeśli wróci do dawnej formy, Wszołkowi pozostanie znalezienie innego miejsca na boisku. Wilczek zadebiutował w Carpi przy stanie 1:5 z Sampdorią. Przebywał na boisku 35 minut. Tydzień później z Interem grał do 66 minuty. Oceny zebrał niskie. Dwie porażki i koniec mercato kazały działaczom beniaminka na gwałt poszukać wzmocnień. Stanęło przede wszystkim na Marco Borriello. To 33-letni napastnik z przeszłością w Genoi, Milanie, Juventusie i Romie. Owszem, wielkie kluby w życiorysie, ale im dalej w las, tym ciemniej – ostatniego gola w Serie A strzelił w 2013 roku. Nie po to jednak nosi głośne w Italii nazwisko, dostał najwyższy kontrakt w klubie, żeby oglądać jak gra nikomu nieznany Wilczek. Zanosi się, że będzie odwrotnie.
Tomasz Lipiński
CZYTAJ WIĘCEJ W PIŁCE NOŻNEJ
Dogrywka z Andrzejem Grajewskim --->>>
Dogrywka z Bartoszem Kapustką --->>>
Frontem do klienta. Działania marketingowe w klubach Ekstraklasy --->>>