O tym, że Wisła nie lubi wydawać pieniędzy, pisano już eseje. Biała Gwiazda woli ściągnąć gracza z wolnego transferu i zaproponować mu wysoką gażę, bo z punktu ekonomicznego wydaje się to być bardziej opłacalne. Gdyby Łukaszowi Gargule nie kończył się w czerwcu kontrakt, tylko na przykład w 2011 roku, krakowianie zapewne poczekaliby jeszcze dwa lata. Podobnie zresztą z Maciejem Żurawskim. Gracze ci z pewnością przydaliby się Wiśle już teraz, bo doprawdy nic nie wskazuje, by z obecnym składem trener Maciej Skorża zdołał obronić tytuł mistrzowski. To, że krakowianie nie mogą się porozumieć ani z grecką Larissą ani z polskim Bełchatowem, świadczy tylko o jednym - z wężem w kieszeni żadne negocjacje nie mają jakiegokolwiek sensu.
A wyobraźmy sobie sytuację, że Wisła dogaduje się z Gargułą i Żurawskim, że obaj ci piłkarze przyjdą do klubu po zakończeniu sezonu, a krakowski klub na finiszu rozgrywek zajmie na przykład piąte miejsce. Wówczas w przypadku tego pierwszego gracza można by powiedzieć: "zamienił stryjek siekierkę na kijek", z kolei o tym drugim, że dał się "wpuścić w maliny", bo kto wie, czy Larissa nie zakwalifikuje się do europejskich pucharów.
Ale to tylko gdybanie, choć całkiem prawdopodobne. Odwrotnie sytuację można odnieść do kwestii odejścia Marcina Baszczyńskiego i Marka Zieńczuka. To trochę chore, że Wisła daje im zielone światło na opuszczenie Krakowa już teraz. Jakby nie patrzeć, są to dość ważne ogniwa zespołu występującego przy Reymonta, ale działacze najwyraźniej myślą sobie, że i bez nich klub sobie jakoś poradzi. A sprawa rozbija się o to, że obecnie za obu tych doświadczonych piłkarzy można wyciągnąć jeszcze jakiś grosz (czyt. marny grosz). Działanie to wydaje się być kompletnie pozbawione logiki, biorąc pod uwagę, że stawką jest gra o mistrzostwo Polski, a przynajmniej o europejskie puchary. To prawda, że można mieć już dość i Baszczyńskiego i Zieńczuka. Obaj długo reprezentują barwy Wisły i nigdy nie potrafili wypłynąć ponad przeciętny stan (oczywiście w skali ponadkrajowej), obaj też najlepsze lata mają chyba za sobą. W naszej jednak kiepskiej wciąż lidze są to nazwiska liczące się, z których w środku sezonu nie jest zbyt mądrym rezygnować.
Skorża znów ma twardy orzech do zgryzienia. Praca w takich warunkach nie ma nic wspólnego z komfortem. Może to trochę złośliwe, ale jeśli nic w Krakowie się nie zmieni, to trenerowi Białej Gwiazdy pozostanie na głowie tyle włosów, co dyrektorowi sportowemu, Jackowi Bednarzowi. Nie ma bowiem niczego trudniejszego, niż wykrzesywanie z przeciętnych piłkarzy ponadprzeciętnych umiejętności. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.