WP SportoweFakty: Nie da się ukryć, że ostatnimi czasy Twoje stosunki z kibicami są dość napięte. Jak odnajdujesz się w tej sytuacji?
Marek Kozioł: Dochodzą do mnie te głosy z trybun i widzę, jakie jest nastawienie w stosunku do mojej osoby. Na pewno nie jest to przyjemne. Oczywiście po części to moja wina, bo swoją postawą na boisku nie zażegnuję tego. Nie jest to dla mnie komfortowa sytuacja - czuję, że nie jestem tą samą osobą w meczach u siebie, co na wyjazdach.
Apogeum negatywnych emocji nastąpiło podczas meczu z Miedzą Legnica. Paradoksalnie wygraliście, ale i tak dostało Ci się za interwencje przy obu straconych bramkach.
- Takie punkty zapalne były już wcześniej, praktycznie od momentu mojego powrotu do Sandecji z Zagłębia Lubin. Słyszałem różne historie i filozofie na ten temat. Nie chciałbym tego jakoś roztrząsać, ale ten powrót nie był zbyt przyjemny. Już nie było tak samo, jak przed wyjazdem. Była większa nagonka na mnie, w sumie nie wiem czym spowodowana. Wracając do meczu z Miedzią – każdy mój ruch, wszystko co działo się w moim polu karnym, było odpowiednio skomentowane przez osoby zasiadające na trybunach. Słyszałem epitety padające pod moim nazwiskiem. Kibic taki jest, że czasem krzyknie zanim pomyśli. To niestety dociera na murawę i nie pomaga. Nie jest to przyjemne, ale co zrobić?
Kibic przychodzi na mecz, płaci za bilet, więc ma wymagania. Krytyka jest zrozumiała, ale tu rozbija się o jej formę.
- Zawsze szanujemy kibiców i staramy się zrobić im dobre widowisko. To, że ktoś płaci, nie oznacza, że przychodzi i jedzie równo po drugim człowieku. Przecież nie o to chodzi w życiu.
Presja, ta niezdrowa relacja na linii kibice-Marek Kozioł wpływa na Twoją grę?
- Staram się tym jakoś bardzo nie przejmować. Wiem jacy są kibice, jacy są ludzie. Wiele razy mówiłem, że Sandecja jest moim drugim domem. Gram tu dla kibiców, grona moich znajomych, bliskich, którzy też są na meczach. Jak słyszy się takie rzeczy, to człowiek szuka motywacji w innych osobach. Wiem, że rodzina jest zawsze ze mną. Co musi czuć mój tata na trybunach, gdy słyszy od człowieka obok takie epitety skierowane do swojego syna. Mam nadzieję, że rodzina jakoś to znosi. Kiedyś zdarzało się usłyszeć swoje nazwisko skandowane na stadionie, co dodawało skrzydeł. Teraz idzie to w odwrotną stronę i również odwrotnie działa.
Zdarzyły się nieprzyjemne sytuacje poza boiskiem?
- Nie, ale widzę, że od 2-3 lat „na mieście” trudniej trafić na ludzi przychylnych piłkarzom. Dawniej spotykałem się z pozytywnymi reakcjami podczas wyjścia na obiad, czy spotkania ze znajomymi. Zawsze ktoś poklepał po plecach, ale to się zmieniło. Ludziom chyba się ta I liga już trochę przejadła i może przez to są bardziej rozdrażnieni. Oczywiście nie chcę wrzucać wszystkich do jednego wora.
Z jednej strony ktoś na meczu krzyknie z boku „Kozioł się nie nadaje”, a potem trener bierze Cię w obronę na konferencji prasowej, podkreśla dobre mecze na wyjeździe - szczególnie ten z GKS-em Katowice. Mamy tu duży kontrast w opiniach.
- Siedzimy w piłce nie od dziś i wiemy, że błędy się zdarzają. Nie jest powiedziane, że wpadki powtórzą się w kolejnym spotkaniu. Do meczu z Miedzią czułem się coraz lepiej, łapałem regularność, rosła pewność siebie. Przydarzył się klops, usiadłem na ławce i znów morale siadły.
Jest tak, że nawet podświadomie, zawodnik oczekuje od swoich kibiców przychylności, nawet w trudnych chwilach? Do tego jesteś wychowankiem...
- Zawsze wsparcie jest dobre i potrzebne. Kiedy jest dobrze, nie trzeba się martwić o przychylność trybun. Nie ma problemu z atmosferą przy dobrych wynikach. Sztuką jest zachować ją, gdy jest gorzej. Wtedy też to wsparcie jest bardzo istotne.
Zbliża się kolejny mecz u siebie, z Wigrami Suwałki. Może chcesz jeszcze coś powiedzieć fanom Sandecji, tak od serca?
- Każdy zawodnik chciałby uniknąć takich sytuacji, kiedy ktoś „jedzie” po nim z trybun. Są to pojedyncze głosy, podchwytywanych błyskawicznie przez innych i tak nagle cała trybuna skanduje nieprzyjemne słowa. Chciałbym, żeby ludzie przychodzili na stadion, dopingowali nas. Niekoniecznie mam tu na myśli „młyn”, bo ostatnio jest tam bardzo pozytywnie. Wspierają nas też na wyjazdach, byli choćby w Bełchatowie.
Prosisz o wsparcie dla drużyny, ale też dla samego siebie?
- Na pewno też byłoby to przyjemne. Myślę jednak, że najpierw muszę sam się przełamać na stadionie przy Kilińskiego, pokazać dobre interwencje i pomagać zespołowi. Wtedy kibice to docenią.
Pytanie kiedy znów wyjdziesz na boisko. Podczas wyjazdowego meczu z GKS-em Bełchatów nie dostałeś szansy na rehabilitację, bo między słupkami stanął Łukasz Radliński.
- Nie byłem tym zaskoczony. Poznałem już trenera Roberta Kasperczyka i wiem czego można się spodziewać przed ogłoszeniem składu. Jest delikatny ruch w bramce podczas tej rundy, ale nie mnie oceniać, czy wychodzi to na dobre, czy nie. Zawsze, gdy golkiperowi przydarza się klops, najbardziej może pomóc szybki mecz. Najchętniej zagrałoby się na następny dzień, by pokazać się z dobrej strony. Nie pozostaje mi nic innego, jak poczekać i poszukać swojej kolejnej szansy.
Usiadłeś na ławce po błędach w meczu z Miedzią, a Łukasz Radliński też zaliczył wpadkę przy straconej bramce w Bełchatowie, gdzie przegraliście 0:1.
- Mogę tylko powiedzieć, że nie boję się wyjść na boisko, nie boję się grać. Decyzje należą do trenera i zawsze należy się z nimi zgodzić. Jeśli jest Twoje nazwisko na tablicy, to grasz. Jeśli nie, siadasz i pomagasz kolegom z ławki.
Teraz może bardziej ogólna refleksja. Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że Twoja kariera nie przebiega tak, jak powinna? Pamiętam duże nadzieje przed transferem do Zagłębia Lubin, przy okazji spore zamieszanie, bo byłeś nawet zawieszony przez Sandecję w styczniu 2012 roku, po tym jak podpisałeś najpierw kontrakt ważny od 1 lipca. Media mocno zaangażowały się w sprawę, w końcu kluby doszły do porozumienia i już zimą trafiłeś do Miedziowych. Ekstraklasy jednak nie podbiłeś. Wróciłeś do Nowego Sącza i nie masz tak mocnej pozycji, jak wcześniej.
- Miałem okazję spróbować swoich sił w Ekstraklasie i z niej skorzystałem. Zadebiutowałem na najwyższym szczeblu, o czym zawsze marzyłem. Szkoda, że nie udało się osiągnąć tam więcej, bo były ku temu możliwości. Tak też potoczyło się tam moje życie, że pewnych rzeczy nie udało się przeskoczyć. Musiałem odejść gdzieś na wypożyczenie z Zagłębia i nie ukrywam, że miałem inne możliwości, ale zdecydowałem się wrócić do Nowego Sącza. Kierowały mną względy sportowe, dobrze się tu czułem i myślałem, że się trochę odbuduję. Ponadto planowałem ślub. Wróciłem i nie żałuję tego. Co prawda moja pozycja nie była od początku mocna i dalej nie jest, ale walczę. Nie pozostaje nic innego, jak trenować i doskonalić się. Może jeszcze uda się coś ugrać w tej piłce.
A co powiesz na teorię, że z Lubina wrócił inny Marek Kozioł?
- Po prostu wrócił i został zmuszony do siedzenia na ławce, a nie tak to sobie wyobrażał. Nie chcę się już zagłębiać w kulisy mojego powrotu do Sandecji, ale ustalenia też miałem troszkę inne. Wyszło tak, jak wyszło. W pewnym momencie udało się wskoczyć do bramki, ale te powroty nie były jakieś wymarzone. Może zabrakło większego zaufania ze strony byłych trenerów. Ciężko mi to wytłumaczyć.
Kiedy zostałeś wypożyczony z Zagłębia, w klubie bardzo silną pozycję miał Marcin Cabaj.
- Był bardzo mocnym konkurentem do gry, walczyliśmy o miejsce w składzie. W jednym z okresów przygotowawczych był chyba taki moment, że czułem się mocniejszy od niego, ale znów dostałem patelnią w łeb i zasiadłem na ławce rezerwowych. Takie momenty troszkę podcinają skrzydła, odkładają się w głowie i ciążą.
Zagłębiliśmy się nieco w historię, a tu coraz bliżej do końca rundy jesiennej sezonu 2015/2016. Twój kontrakt z Sandecją Nowy Sącz wygasa z końcem tego roku. Co dalej?
- Jeszcze do końca nie wiem. Jakieś tam działania podejmuję. Trzeba coś sobie szukać, bo na razie z klubu nikt też do mnie się nie zwracał w tej sprawie, więc nie wiem czego ode mnie oczekują. Jak to w życiu – trzeba być przygotowanym na wszystkie warianty. A co będzie? Zobaczymy.
Rozmawiał Krzysztof Niedzielan