Dariusz Tuzimek: Doktor Urban stawia olbrzyma na nogi (felieton)

 / PAP/Bartłomiej Zborowski
/ PAP/Bartłomiej Zborowski

Jan Urban miał świadomość tego, jak trudnego zadania się podjął. Drużyna z Poznania była chora na wszystko. A jednak ludzie bez wiary, znów uwierzyli, że potrafią.

Gdy w mediach pojawiły się pierwsze informacje, że do Lecha przychodzi Jan Urban, wśród kibiców z Poznania entuzjazmu nie było. Totalnie rozwalona drużyna mistrzów Polski zajmowała ostatnie miejsce w tabeli, a fani "Kolejorza" - zdruzgotani tym, co się dzieje - nie byli pewni, że to akurat Urban uzdrowi drużynę. A jednak - chciałoby się powiedzieć, mimo że do sukcesu droga daleka.

Gdy Urban wracał do Polski, w niektórych mediach, chcących uchodzić za poważne, pojawiały się artykuły, że to tylko sympatyczny facet i nic więcej. I jeszcze, że to pan od siatkonogi. Dziwne, że z tego, że ktoś jest sympatyczny, można zrobić zarzut, ale są tacy, co próbują. Dzisiaj autorzy tekstów na zamówienie siedzą cicho, bo choć po Lechu widać, że nadal trawi go ciężki kryzys, to sytuacja już uległa poprawie.

Urban podnosi Lecha powolutku, etapami. Jakby miał do czynienia ze schorowanym olbrzymem, z którym - gdy ma moc - muszą się liczyć wszyscy. Ale gdy siły go opuszczą, robi się niezgrabny, nieruchawy, wymagający przy każdym ruchu podtrzymywania go za ramię. Taki jest (był?) mistrz Polski. Tak złego Lecha od dawna nie widziano.

Urban miał świadomość tego, jak trudnego zadania się podjął. Drużyna z Poznania była chora na wszystko. Rozbita psychicznie, fizycznie, bez wyrazistego lidera, bez wiary w lepsze jutro. Z pięknej przygody, która skończyła się niespodziewanym mistrzostwem Polski, pozostał kac i piłkarska niemoc. Maciej Skorża w końcówce swojej kadencji na Bułgarskiej wyglądał tak, że wszystkim było go szkoda. Wystarczyło popatrzeć. Stres, nerwy i przerażenie zrobiły swoje. Ambitny trener młodego pokolenia sam uznał, że nie będzie w stanie wyprowadzić drużyny z kryzysu. Wbrew temu, co się sądzi, Skorża nie został przez właścicieli Lecha zdymisjonowany, sam - po kilkudniowym namyśle - zrezygnował. Po prostu nie widział nadziei, a obciążenia psychiczne całego przedsięwzięcia były już nie do przyjęcia. Lech rozstał się ze swoim trenerem polubownie, wcale nie musiał płacić odszkodowania do końca kontraktu. Maciej Skorża pożegnał się z Lechem zupełnie inaczej niż z Legią. Z podaniem ręki na zgodę i z perspektywą, że może jeszcze kiedyś, w lepszych czasach... 
Mistrzostwo Polski zrobiło swoje - właściciele Lecha umieli ten sukces docenić. A Skorża potrafił ocenić prawidłowo sytuację. Trwanie dla kasy mogłoby mu wyrządzić olbrzymią krzywdę wizerunkową. Pokusa finansowa była spora, ale widać, że pan Maciej wyciągnął wnioski z rozstania z Legią. Zszedł z pokładu z honorami. Zaszył się gdzieś, schował przed światem, nie udzielił żadnego wywiadu mediom. Nie odbiera telefonu, nie reaguje na esemesy od dziennikarzy. Odciął się totalnie, postanowił zadbać o zszargane nerwy.

W jego miejsce do Lecha zawołano Urbana. Zawołano tak, jak woła się fachowca, żeby coś naprawił. Dokładnie tak, jak się woła np. hydraulika. I to w momencie, kiedy awarii nikt się nie spodziewał. Ma przyjść i załatwić sprawę - zadaniowo.

I Urban tak działa. Bez wielkich perspektyw, z kontraktem zawartym tylko do końca sezonu. Jak nie będzie miał sukcesu, będzie można łatwo powiedzieć mu: do widzenia. Robota sapera - pomylisz się i już nie będziesz miał drugiej szansy.

Ale Urbana to nie zdeprymowało. Nie domagał się długiego kontraktu, zabezpieczenia finansowego, nie argumentował, że pracę trenera widać dobrze dopiero po dwóch, a najlepiej po trzech sezonach. Kupił sytuację taką, jaką była. Przywiózł ze sobą - w odróżnieniu od trenera Czerczesowa w Legii - jedynie asystenta Kibu Vicunę, z którym zawsze pracuje. I wziął się za Lecha. Od strony fizycznej, ale i psychicznej. A on to potrafi.

Osobiście zawsze się dziwiłem, że prezes Legii woli na co dzień pracować ze smutnym Norwegiem niż z "Jankiem - słoneczko", który gdy wchodzi do pokoju, to jakby się robiło jaśniej. Pozytywna energia w miejscu pracy to niesamowicie ważna rzecz. Urban taką energię wokół siebie roztacza. A przy tym - jako były piłkarz - potrafi się dobrze dogadać się zawodnikami. Zna szatnię, jej zasady i hierarchie. Umie sobie radzić z jednostkami silnymi i krnąbrnymi (Dickson Choto czy Danijel Ljuboja), potrafi egzekwować, jest skuteczny. Zna się na robocie.

Na Lecha też ma plan. Odkąd przyszedł do klubu, drużyna, którą wszyscy lali, nie przegrywa, a wygrała z Fiorentiną i Legią na wyjazdach. Wątłymi siłami Lecha Urban gospodaruje rozsądnie. Ten zespół nie jest w stanie - przynajmniej na razie - grać efektownie, ale ma być efektywny. I jest. Ciuła punkty, przełamuje kryzysy, walczy z własną niemocą. Jest jeszcze bardzo daleko od "ok", ale w głowach piłkarzy Lecha już coś się naprawiło. Ludzie bez wiary, znów uwierzyli, że jednak można. Nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońca, ale zawsze warto zauważyć dobrą robotę.

Dariusz Tuzimek

Komentarze (0)