WP SportoweFakty: Głowa to element, nad którym musi pan pracować najbardziej?
Piotr Zieliński: Mam coś takiego, że muszę wejść w mecz, zagrać dwie, trzy dobre piłki. Są spotkania, kiedy od razu pokazuje, co potrafię. W niektórych jednak trwa to dłużej.
Skąd to się bierze?
- Młodzi zawodnicy, mniej doświadczeni, muszą chyba czasem udowodnić swoją wartość przed samym sobą. Ale jak zaskoczy, to poziom kreatywności rośnie i rośnie.
Pracuje pan z trenerem mentalnym?
- Nie. Bardzo dużo rozmawiam z bliskimi. Tata jest moim pierwszym trenerem. Grał w piłkę, pracował również jako trener. Nie był to wysoki poziom, ale zna się na futbolu. Po moich meczach dzwonimy do siebie, analizujemy. Tata mówi czego brakuje. On kontrolował mój rozwój od początku. Ochrzan też zbiorę, ale to bardziej od mamy. "Weź się do roboty!" - lubi mówić. Mama nie da mi odlecieć. Sprowadzanie na ziemię to jej działka. Bracia, Paweł, który gra w Śląsku Wrocław i Tomek, też potrafią zmotywować. Dzięki temu wiem, że nie ma się czym zachwycać, tylko robić swoje. Rodzina jest teraz bardziej zadowolona z mojej postawy niż 2-3 lata temu, ale oczekuje ode mnie więcej.
Mógłby pan odlecieć?
- Myślę, że rodzice dobrze mnie wychowali. Nie kręci mnie to, że mam dziś więcej pieniędzy od kolegów, z którymi zaczynałem grać w piłkę. Staram się być normalnym człowiekiem. Jeżeli są sygnały, że coś jest nie tak, to rodzina natychmiast reaguje. Codziennie rozmawiamy na Skype. Trzymają rękę na pulsie. Dbają, by głowa była czysta i żebym nie myślał o głupotach.
Zdarzało się?
- Miałem słabszy okres w Udinese. Wiadomo, wejście do zespołu miałem super, a później coś pękło. Sezon po debiucie w Serie A praktycznie cały czas grzałem ławę. "Nowy Alexis Sanchez, nowy Antonio Di Natale" - mówił o mnie trener Francesco Guidolin. Chwalił mnie na konferencjach, opowiadał, że jestem jego "synkiem", a ze mną w ogóle nie rozmawiał. Zwodził. Młody byłem, wkurzony na siebie. Jakiś wewnętrzny bunt się pojawił. O głupotach się myślało, o wyjściach do dyskoteki. Były rzeczy, które mnie rozpraszały. Głowa się grzała. Byłem sam w Udine, a wiadomo jak to jest, gdy na głowę zwalają się problemy, a w domu tylko twój cień. To był trudny okres. Tamten czas pozwolił mi wypracować pewne mechanizmy. Dziś nie ma złości czy niepokoju, gdy usiądę na ławce. Mniej więcej wiem jak reagować w przypadku, gdy coś idzie nie po mojej myśli.
Od kilku miesięcy ma pan dziewczynę. Pomogła się wyciszyć?
- Czuję większy spokój. Głupot w głowie nie ma. Laura dużo mnie motywuje, wspiera. Przed każdym meczem powtarza, że jestem najlepszy. Bardzo we mnie wierzy. To niby małe rzeczy, ale bardzo istotne. Laura studiuje w Polsce, ale jak może, to odwiedza mnie we Włoszech. Stara się też pomagać. Na przykład gotuje, inspiruje się propozycjami Anny Lewandowskiej, żony Roberta. Inaczej jest, jak ktoś okazuje ci dużo troski, niż gdy jesteś skazany na swoje towarzystwo. Lubię spędzać z nią czas, dogadujemy się, jest dla mnie bardzo ważną osobą w życiu. Im robię się starszy, tym więcej rzeczy rozumiem. Dochodzi do mnie z roku na rok, że muszę dużo nad sobą pracować. To kluczowy moment w mojej karierze. Chcę docisnąć gaz.
[nextpage]
W meczu z Islandią (4:2) długo był pan spięty.
- W pierwszej połowie miałem dużo niedokładności. Trener wystawił mnie na pozycji numer "8". Miałem wspierać defensywę, asekurować Grześka Krychowiaka jak wyjdzie do przodu. Początek nie był łatwy. Nigdy nie miałem okazji grać z Grześkiem w takim ustawieniu. Musiałem się też go trochę nauczyć. "Krycha" na boisku chce być wszędzie. Z tyłu, z przodu, lubi rozgrywać akcje. To świetny piłkarz, bardzo pomaga drużynie. Potrzebowałem chwili na to żeby zacząć funkcjonować. Presja, mały stres, też dały o sobie znać. Nie czułem się pewnie.
Co się wydarzyło w przerwie, że na boisko wyszedł chłopak z podniesioną głową?
- Głowa trochę ochłonęła. Starałem się nie myśleć w kategoriach, że mam nóż na gardle, że będzie klapa. Rozmawialiśmy w szatni. Z chłopakami, trenerem. Pan Nawałka powiedział bym dał z siebie wszystko, co najlepsze. Że muszę wykorzystać szansę, którą dostałem. Wziąłem się do roboty, ruszyłem. W pierwszej połowie brakowało mi luzu, który złapałem w tym sezonie w Serie A. Jak wchodzę w mecz z luźną głową, to dużo robię dla zespołu. Włącza się kreatywność. W Empoli moja sytuacja jest ustabilizowana, co też dużo mi daje. Nie panikuję jak zdarzy się słabszy występ.
W eliminacjach Euro 2016 zagrał pan tylko 24 minuty w spotkaniu z Gibraltarem (8:1). Kwalifikacje kończył na trybunach (mecz ze Szkocją) i ławce (mecz z Irlandią). Skąd ten przełom?
- Po awansie na Euro zagrałem dwa dobre spotkania we włoskiej ekstraklasie: z Sampdorią i Genuą. Asysta, pierwszy gol w Serie A. Może to trenera przekonało? W końcu to nie liga dla ogryzków. Za mną dobry fragment meczu w reprezentacji. Musi być jednak stabilizacja, powtarzalność.
Jak dużo dał panu ten mecz?
- Pokazał, że mam umiejętności. W drugiej połowie grał prawdziwy "Zielu", który na pewno będzie lepszy, bo myślę, że forma wzrośnie. Umiejętności mam, ale trzeba popracować nad kilkoma rzeczami, których brakuje. Na przykład nad wydolnością, by przez 90 minut być pod grą, a nie tylko na boisku. Trochę też w siłowni trzeba posiedzieć. W ostatnim czasie dosyć często trenowałem dodatkowo w Empoli. Chciałbym odegrać ważną rolę na tych mistrzostwach. Po Euro chcę usiąść z rodziną i powiedzieć, że wykonałem dobrą robotę.
[b]Rozmawiał Mateusz Skwierawski
#dziejesiewsporcie: bolesna kontuzja zawodnika
[/b]