Polskie show rozpoczęło się bardzo szybko. W 3. minucie Bartosz Kapustka przejął piłkę na lewym skrzydle, popędził pod pole karne, dośrodkował, a tam Arkadiusz Milik wyprzedził obrońcę, wyciągnął głowę, sięgnął piłkę jak zwykle wysoko postawioną czupryną i Petr Cech po raz pierwszy został pokonany. Nie minęło minut dwanaście, a Czech Cech wyciągał piłkę z bramki po raz drugi. Tym razem Arkadiusz Milik dośrodkował z rzutu rożnego, piłka doleciała do Tomasza Jodłowca, legionista posłał kontrujące uderzenie z głowy i publika na wrocławskim stadionie oszalała po raz drugi. To była ta sama husaria, która w piątek w drugiej połowie przypuściła szturm na Islandię i strzeliła jej cztery gole.
Przy okazji, zupełnie nie potwierdziło się to, co kilka dni temu mówił w Warszawie trener Islandii Heimir Hallgrimsson. - Polska lepiej atakuje, Czesi lepiej bronią - stwierdził. Polska atakowała skutecznie, ale czeska defensywa była jednak dziurawa. Nasi rywale, piątkowy i wtorkowy grali w jednej grupie eliminacyjnej do Euro 2016. Awansowali razem.
Arkadiusz Milik w dwanaście minut strzelił gola i asystował. To najbardziej godne zastąpienie na szpicy wielkiego nieobecnego Roberta Lewandowskiego. Ba, potem asystował jeszcze przy trzecim golu, którego strzelił Kamil Grosicki. Bartosz Kapustka w 58 minut strzelił gole dwa i asystował raz. To jego bilans w tamtym momencie we wszystkich trzech meczach kadry. To, jak ten chłopak się rozwija jest niesamowite. Niedawno nam opowiadał, że wieku sześciu (albo siedmiu lat - sam nie pamiętał) ojciec niemal siłą go zaciągnął na trening Tarnovii. A tam nie było jego grupy wiekowej, więc grał z chłopakami starszymi o dwa-trzy lata. - Odbijałem się od nich, ale zawsze byłem taki zadziorny, że zawsze wsadziłem nogę, zawsze się przepychałem.
Dziś nigdzie nie trzeba go ciągnąć. Gra w kadrze, bo jest po prostu dobry. A to, że jest z niego zadziora pokazał w ubiegłym sezonie, gdy Cracovia odpadła Pucharze Polski z Błękitnymi Stargard Szczeciński - Lech się po nich przejedzie - wypalił przed kamerami. I środowisko za tę butę przejechało się po nim. Charakterny to jednak chłopak, więc krytykę przetrwał. Naukę dostał, dzisiaj ona procentuje.
A Milik? Klasa w sama w sobie.
Polskie show tymczasem trwało dalej, bo początkowo Czesi grali słabo. Pierwszy strzał oddali po kwadransie, pierwszy groźny strzał w 27. minucie. Vaclav Prochazka dośrodkował, Ondrej Zahustel uciekł Maciejowi Rybusowi i z bliska główkował tuż obok bramki. Polska, szczególnie na początku meczu, starała się przetrzymywać piłkę. To jeden z celów Adama Nawałki przed Euro 2016 - nauczyć naszych kontrolować mecz. Do dwudziestej minuty się udawało, potem goście zaczęli przeważać i byli coraz groźniejsi. A Polacy popełniali coraz więcej błędów. Trenerzy uczą od małego, żeby piłki z własnego pola karnego nie wybijać w boisko przed "szesnastkę". W 41. minucie bohater z początku meczu o tej lekcji zapomniał. Tomasz Jodłowiec posłał piłkę prosto pod nogi Ladislava Krejciego, a ten przemierzył w "okienko". Artur Boruc z wyciągniętymi rękami leciał długo, ale nic nie mógł zrobić.
Wrocławski stadion zazwyczaj straszący pustkami, tym razem tętnił życiem. Ludzie są spragnieni kadry, jej zwycięstw, chcą oglądać drużynę, która pokonała mistrzów świata i dostała się na Euro 2016. Kupując bilety mieli też pewnie nadzieję, że zobaczą w akcji najlepszego środkowego napastnika globu Roberta Lewandowskiego, ale tym razem musieli czuć się zawiedzeni. Snajper Bayernu do Wrocławia nie przyjechał, dostał wolne. We Wrocławiu nie było zawodnika wartego 70 mln euro, nie było też Grzegorza Krychowiaka, który do kupienia jest za 45 mln euro.
Adam Nawałka składem nie zaskoczył. Wiadomo było, że bramce stanie Artur Boruc, skoro w Warszawie z Islandią bronił Wojciech Szczęsny. Wiadomo było, że słabego w Warszawie Łukasza Szukałę zmieni Michał Pazdan. Swoją szansę musiał dostać Artur Jędrzejczyk, za Krychowiaka na placu gry pojawił się Tomasz Jodłowiec. Bartosz Kapustka dostał zaś prawdziwą szansę, bo taką jest występ w reprezentacji od pierwszej minuty. I ją wykorzystał.
To był mecz, w którym z jednej strony Nawałka chciał w końcu dać szansę dublerom. Po przerwie wszedł na boisko m.in Thiago Cionek, który w eliminacjach nie rozegrał żadnego spotkania. Z drugiej strony selekcjoner w końcu musiał sprawdzić, jak kadra funkcjonuje bez maszyn: tej od goli Roberta Lewandowskiego i tej od walki Grzegorza Krychowiaka. Oni jako jedyni wystąpili we wszystkich spotkaniach eliminacyjnej kampanii. Przez dwa lata kadencji Nawałki, jego drużyna bez piłkarza Bayernu Monachium rozegrała tylko dwa mecze. To były towarzyskie spotkania z Grecją i Szkocją. O obu lepiej zapomnieć. Okazało się, że można wygrać i bez naszego kapitana.
Selekcjoner czeski, Pavel Vrba nie posłał w bój swojej najlepszej jedenastki. Ta silniejsza w piątek rozbiła Serbię 4:1. Teraz szansę dostał m.in lider Piasta Gliwice Kamil Vacek. Niczym szczególnym się nie wyróżnił. W bramce stanął za to Petr Cech, czyli czeska legenda. Przed meczem dostał od polskich kibiców gromkie brawa. To zresztą był jego wielki dzień, bo pod względem liczby reprezentacyjnych meczów doścignął Karela Poborsky'ewgo. To już 118 spotkań.
Druga połowa rozpoczęła się od nietrafionych "nożyc" Arkadiusza Milika, potem w polu karnym zakręcił obroną Bartosz Kapustka, ale trafił prosto w bramkarza. Polska generalnie przeważała. W 68. minucie Karol Linetty pobiegł z piłką w pole karne, zagrał na jeden kontakt z jednym z kolegów, futbolówka w zamieszaniu trafiła do Arkadiusza Milika i gdyby nie wyjście Petra Cecha mielibyśmy trzeciego gola.
Ostatecznie i tak się go doczekaliśmy. W 70. minucie Polacy wyszli z kontrą trzech na jednego. Krzysztof Mączyński podał do Milika, ten nie okazał się samolubem i choć miał pełne prawo strzelać, gdy przed nim stał już tylko czeski bramkarz, podał do Kamila Grosickiego. To była książkowa kontra. I ostateczne dobicie Czechów.
Za nami dwa z sześciu oficjalnych sprawdzianów przed Euro 2016. Wygraliśmy dwa spotkania, strzeliliśmy siedem goli. I nie bądź tu człowieku optymistą. Wtorkowe starcie z Czechami wiele osób traktowało jako swoisty rewanż za Euro 2012, gdzie przegraliśmy z nimi też na stadionie we Wrocławiu. Dajmy spokój z takimi towarzyskimi rewanżami. Ten prawdziwy mógłby mieć miejsce latem we Francji.
Wtorkowy mecz to nie był czeski film, w którym nie wiadomo było o co chodzi. Reżyser Nawałka wszystko dokładnie zaplanował, jego aktorzy zagrali całkiem niezłe, z wartką akcją od początku meczu, kino.
Brawo!
Polska - Czechy 3:1 (2:1)
1:0 - Arkadiusz Milik 3'
2:0 - Tomasz Jodłowiec 12'
2:1 - Ladislav Krejci 41'
3:1 - Kamil Grosicki 70'
Polska: Artur Boruc - Artur Jędrzejczyk, Kamil Glik (46' Thiago Cionek), Michał Pazdan (86' Paweł Dawidowicz), Maciej Rybus - Kamil Grosicki (73' Sławomir Peszko), Tomasz Jodłowiec (77' Ariel Borysiuk), Krzysztof Mączyński, Bartosz Kapustka (83' Artur Sobiech), Karol Linetty (77' Sebastian Mila) - Arkadiusz Milik
Czechy: Petr Cech - Tomas Kalas (76' Daniel Pudil), Marek Suchy, Vaclav Prochazka, Lukas Bartosak (76' Pavel Kaderabek) - Ondrej Zahustel (57' Jiri Skalak), Kamil Vacek, Jaroslav Plasil, Martin Pospil (84' Vladimir Darida), Ladislav Krejci (57' Josef Sural) - Milan Skoda (67' Tomas Necid)
Żółte kartki: Jędrzejczyk oraz Suchy
Widzów: 40793
Sędzia: Sandor Ando-Szabo (Węgry)
Obserwuj @Jacek_Stanczyk