Philippe Tłokiński: Syn piłkarza, który znienawidził futbol i został aktorem

Mirosław Tłokiński był świetnym piłkarzem ligowym. Zagrał też w reprezentacji kraju. Marzył, by syn poszedł jego drogą. Ale Philippe, choć długo poddawał się woli ojca, w końcu powiedział stanowcze "nie". Wybrał karierę aktora.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Mirosław i Philippe Tłokińscy WP SportoweFakty / Mirosław i Philippe Tłokińscy

- Uważałem, że ma umiejętności i predyspozycje o wiele większe ode mnie. Byłem przekonany, że może stać się dużo lepszym piłkarzem. Ale jego serce i pasja poszły w innym kierunku - mówi o swoim synu Mirosław Tłokiński, były zawodnik Widzewa Łódź i reprezentacji Polski.

Zgodnie ze starą zasadą mówiącą o tym, że każde następne pokolenie jest doskonalsze, były reprezentant Polski zamarzył sobie, że jego syn będzie wielkim piłkarzem. Przeanalizował wszystkie swoje błędy i postanowił, że Philippe ich nie popełni. Ale życie weryfikuje plany dość brutalnie. Tłokiński junior porzucił karierę przewidzianą mu przez ojca i wybrał własną drogę. Życie pokazuje, że wybrał dobrze, bo już teraz zapowiada się na aktora wysokiej klasy.

Są w nich pewne podobieństwa. Ojciec zawsze lubił działać na przekór, był nieco odizolowany od większości kolegów z Widzewa. Był jedną z głównych postaci drużyny, która sięgała po mistrzostwa Polski, a na początku lat 80. awansowała do półfinału Pucharu Mistrzów. Bez jego fantastycznej gry nigdy by tego nie było. Ale choć na boisku stanowili monolit, po meczach stawiał się niejako w opozycji. Potrzeba dążenia do lepszego świata intelektualistów nie żyła w naturalnej zgodzie z prostotą czy niemal prymitywizmem futbolowej szatni. Philippe sprzeciwiając się woli ojca, tak naprawdę zrealizował jego marzenia o wejściu do tego innego świata. Niedawny film "Noc Walpurgii" z jego udziałem, dostał bardzo pochlebne recenzje krytyków i zdobył kilka nagród. A to dopiero pierwszy krok.

Tworzą dobrany duet. Gdy siedzimy w jednej z warszawskich kawiarni, Philippe wytyka ojcu błędy wychowawcze, a ten pokornie słucha i je przyjmuje. I widać, że jest dumny, gdy syn argumentuje, nadając słowom dość wzniosły ton. Niedaleko w końcu pada jabłko od jabłoni.

- Nie lubiłem piłki nożnej. Ta historia wiąże się z przymusem. Byłem zmuszany do gry. Ojciec miał dobre zamiary. Chciał mi przekazać najlepsze co ma. Tyle że robił to w dość agresywny sposób - mówi Philippe.

Wielu wybitnych sportowców mówi, że dopiero, gdy pokochasz to, czego nienawidzisz, możesz stać się wielki. Poranne wstawanie, wyrzeczenia, ostry trening. Ale też nie każdemu jest to dane. Częściej pewnie jest tak, że człowiek zmuszany do czegoś może to znienawidzić.

- Coś w tym jest. Nie wiem, co by było gdybym sam odkrył piłkę. To też jest sztuka przekazać komuś wiedzę, dać komuś coś polubić. To chyba jest dość powszechnie znany schemat. Możliwe, że znienawidziłem piłkę przez przymus - zamyśla się Philippe.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×