Szalejący kryzys finansowy jest dobrym pretekstem do cięcia kosztów. Już ten fakt wskazywał na to, że tej zimy polskie zespoły hitów transferowych nie przeprowadzą (zresztą czy poza nielicznymi przypadkami, takowe przeprowadzały?). Jednak przypuszczam, że zdecydowana większość z nas miała nadzieję, że jeżeli nowi piłkarze nie będą kupowani, to chociaż uda się zatrzymać tych obecnych.
Niestety pierwszym zespołem, który rozwiał moje wątpliwości jest Legia Warszawa. O odejściu Edsona i Aleksandara Vukovica napisano już wszystko, więc ja już swoich "trzech groszy" nie będę dorzucał. Braku pozostałych sprzedanych, bądź wypożyczonych piłkarzy, czyli m.in. Piotra Bronowickiego, Mikela Arruabarreny (dzięki ci, SD Eibar), czy Przemysława Wysockiego, zapewne nikt przy Łazienkowskiej nie zauważy. Jednak transfer Jakuba Wawrzyniaka mnie zaskoczył.
Zawodnik ten był mocnym punktem wydawałoby się konsekwentnie budowanej drużyny, która w przeciągu kilku lat miała wejść na słynny już "international level" i nie przynosić wstydu polskiej piłce w europejskich pucharach. Drużyny, która ma być godnym gospodarzem budowanego właśnie nowoczesnego obiektu. Tymczasem w Polsce dobra oferta dla wyróżniającego się piłkarza wciąż wydaje się być tą z gatunku "nie do odrzucenia".
Z drugiej strony trudno się dziwić działaczom i samemu Wawrzyniakowi. Nawet jeśli polskie klubu zaczną się liczyć w Europie, to raczej na pewno nie podczas jego piłkarskiej kariery. Sam klub również na transferze z pewnością nie stracił. Trudno wnioskować inaczej skoro droga od złożenia oferty przez Koniczynki do finalizacji rozmów zajęła... trzy godziny. Szczęście w nieszczęściu - za tę kwotę Legia będzie mogła wykupić już podczas tego okienka z wrocławskiego Śląska Krzysztofa Ostrowskiego, a jeszcze sporo pieniędzy zostanie w kasie warszawskiego klubu. Legia nie podała oficjalnej kwoty, za którą sprzedała swego defensora, ale pewne jest, że są to pieniądze, które pozwolą na zakup następcy Wawrzyniaka. Według zapowiedzi Mirosława Trzeciaka taki zawodnik pojawi się już na kolejnym zgrupowaniu stołecznego zespołu.
Wydaje się, że zupełnie inny pogląd na politykę transferową mają działacze Lecha Poznań. W stolicy Wielkopolski powiedziano jasno: "nie sprzedajemy żadnego kluczowego piłkarza". Lech jest klubem, w którym w końcu ktoś zrozumiał, że proces budowania dobrej drużyny to nie kwestia dni, tygodni, czy nawet jednej rundy, tylko najczęściej kilku lat. Pierwsze efekty tej polityki są widoczne już dziś, a jeszcze nie wiemy, czym poznaniacy zaskoczą nas podczas wiosennych spotkań z Udinese.
Podsumowując powyższe - zasmucające jest, że wyprzedaż najlepszych piłkarzy jest w Polsce powszechna. Często zdarza się, że za tych najlepszych uważani są piłkarze, którzy rozegrają kilka dobrych meczów w naszej lidze i za chwile sprzedawani są do mocniejszych klubów. A tam ich gwiazdy gasną tak samo szybko, jak wcześniej rozbłysły. Ten proces będzie trwał dopóki piłkarze i trenerzy nie zmienią swojego podejścia. Zawodnicy odchodzą do lepszych zespołów, bo liczą na większą karierę. Części się udaje, a części nie. I ci ostatni wracają do kraju, by się odbudować i znów spróbować swych sił gdzie indziej. Kluby sprzedają swoich graczy, bo liczą na zarobek, a za zdobyte pieniądze chcą sprowadzić godnych następców, co nie zawsze wychodzi. Polska piłka stoi w miejscu i tak się to koło zamyka. Nie chcę być złym prorokiem, ale jeżeli w ten sposób mamy budować potęgę polskiej piłki klubowej, to przykro mi, ale ja tego nie widzę...