WP SportoweFakty: Jak pan motywował się przed derbami Madrytu?
Roman Kosecki: O to dbał głównie Diego Simeone, obecny trener Atletico. Gdy podjeżdżaliśmy autokarem pod stadion, wkładał do radia kasetę, włączał piosenkę z filmu "Rocky" i wszyscy śpiewaliśmy. Niektórzy mieli też swoje rytuały. Przed meczami cała drużyna nocowała w hotelu. Koledzy czasem specjalnie nie domykali drzwi w pokojach, nie gasili lampek na noc. Ja miałem jeden stały element: przeżegnać się w momencie wejścia na boisko.
Atletico gra na Santiago Bernabeu. Nie traktuje pan poważnie tego stadionu.
- Kibice Realu to turyści! Na Bernabeu robią sobie głównie zdjęcia. Żyje tam tylko jedna trybuna, za bramką. U nas, na Vicente Calderon, zawsze się coś dzieje, bo mamy krewkich, zaangażowanych i rozśpiewanych fanów. Piłkarzy Realu potrafili wyprowadzić z równowagi.
W jaki sosób?
- Niecenzuralnymi okrzykami, przyśpiewkami. Ale nie będę ich panu intonował.
Madryt przed derbami jest...?
- Spokojny. Fani drużyn siedzą ze sobą w restauracjach. Totalnie inna kultura kibicowania niż w Polsce czy na przykład w Turcji. Grałem w Galatasaray, pokonaliśmy Fenerbahce. Na Krytym Bazarze w Stambule fani ustawili trumnę obłożoną flagami Fenerbahce. Na zasadzie: "przegrali, trzeba ich pochować".
Mieliście obiecane duże premie za pokonanie Realu?
- Prezydent klubu, Jesus Gil, był szczodrym człowiekiem. Potrafił coś dorzucić. Kwoty uzgadniał z kapitanem. Sam dziwiłem się, skąd ma tyle kasy. W ciągu 16 lat rządów zwolnił 26 trenerów! Ale nikomu z pieniędzmi nie zalegał. Rozwiązywał umowy, płacił i miał spokój. Charyzmatyczny człowiek. Był pewny siebie, miał swoje zdanie.
Prowokował pan rywali podczas derbów?
- Raczej się szanowaliśmy. Czuć było, że gra się z gwiazdami. My niestety za bardzo chcieliśmy z nimi wygrać. Wychodziliśmy agresywnie, ostro, a Real nas punktował. Nigdy z Realem nie wygrałem.
Ale gola pan strzelił. W 1994 roku, gdy przegraliście 2:4.
- Dobijałem uderzenie kolegi, strzeliłem przy słupku. Nadzieje na korzystny wynik odżyły, ale przegraliśmy. To, że strzeliłem gola, dotarło do mnie po meczu. Bramka nic nie dała, dlatego się z niej specjalnie nie cieszyłem. W innych spotkaniach z Realem mogłem dorzucić kilka goli, ale marnowałem sytuacje.
[nextpage]
Kibice Atletico pana poznają?
- Ja sam siebie nie poznaje, jak patrze w lustro.
Ale poznał pana Fernando Torres, gwiazdor Atletico.
- A tu mnie zaskoczył. Spotkałem go w Madrycie, parę ładnych lat temu. Byłem wtedy z synem. Fernando sam przypomniał mi sytuację: "Jako junior stałem za bramką, podawałem piłki, pamiętam pana" - powiedział. Pogadał chwilę z synem, dał mu swoją koszulkę. Dawno nie było mnie w Madrycie. Gdy chłopaki z dawnej drużyny mnie zobaczą, to będą się śmiać, że coś połknąłem. Ale z drugiej strony - niektórzy z nich nie mają już włosów. Choć muszę przyznać - z nadwagą trochę przesadziłem.
To znaczy?
- Lubię biesiadować. Zjeść i wypić. Ja już się w życiu nagrałem, teraz to mogę iść pokopać z kolegami. Z taką nadwagą nie jest jednak łatwo. Biegnę, skręcam w prawo, a brzuch leci prosto. Trudno, przecież nie będę już grał zawodowo w piłkę. Swoje zrobiłem. Aczkolwiek mam plan, by schudnąć. 1 marca startuję z dietą i ćwiczeniami.
Po zakończeniu kariery był pan na derbach?
- Nie, ale na pewno pojadę. Zawsze staram się je obejrzeć w telewizji. W szaliku Atletico nie chodzę, ale wisi w moim klubie, Kosie Konstancin. Podobnie jak flaga i kilka koszulek tego zespołu.
Do Białej Podlaskiej chciał pan zaprosić dawnego kolegę z boiska i obecnego trenera Atletico, Diego Simeone, by dał wykład w szkole trenerów.
- U Diego z czasem jest różnie. Wiadomo - nie może pozwolić sobie na trzy dni wolnego. Ale mam nadzieję, że w przyszłości uda się to zrealizować.
Jaki Simeone był poza boiskiem?
- Skoncentrowany tylko na piłce. Miał fajne podejście. Przyjaciel. Przede wszystkim był niezwykłym motywatorem. Ma gość charyzmę. Bije od niego duch wojownika, umie krzyknąć, kiedy trzeba. Miło wspomina mojego syna.
Nie tylko on. Także inny były gracz Atletico - Kiko.
- Był moim sąsiadem, mieszkał z mamą. Uwielbiał Jakuba. Nosił go na baranach, często się razem wygłupiali. Na osiedlu był basen, to skakali do niego, wydurniali się w wodzie. Z Jakuba był niezły psotnik. Kiedyś w mieszkaniu Kiko złapał za zapalniczkę, czy zapałki. Zaczął się bawić i firanka się zajęła! Na szczęście ogień udało się ugasić. Jakuba zabierałem też do szatni i na treningi Atletico. Wtedy mówił po hiszpańsku bardzo dobrze, dziś o dziwo, już nie. Więcej rozumie. Rozmawiał z Diego Simeone i innymi chłopakami. Próbował kopać piłkę. Miał wtedy kilka lat.
"Biel to kolor porażki" - lubi pan mówić.
- I nie ma co się na mnie obrażać! Trzeba dodać trochę pikanterii, prowokacji. Hiszpańscy dziennikarze świetnie nakręcali atmosferę przed derbami. Czekali na wywiady po każdym treningu, rozpisywali się w prasie. Wałkowali i analizowali temat derbów na wszystkie sposoby. Jak kibice mają do mnie pretensje o te słowa, to ich sprawa. Po meczu liczę na wielkie święto na Placu Neptuna.
Rozmawiał Mateusz Skwierawski
Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: prawie jak Messi i Suarez
Źródło: WP SportoweFakty