Szymon Mierzyński: Lech spełnił obowiązek, ale przygrywka przed hitem była ciężkostrawna (komentarz)

Miało być poważnie i na sto procent, ale przeznaczenia nie da się oszukać. Na cztery dni przed hitem z Legią Warszawa Lech skromnie pokonał Zagłębie Sosnowiec i chyba sam odetchnął, że obowiązek w Pucharze Polski już za nim.

Szymon Mierzyński
Szymon Mierzyński
PAP/Jacek Bednarczyk / PAP/Jacek Bednarczyk

Przed spotkaniem Dawid Kownacki przekonywał dziennikarzy, jak ważny jest dla Kolejorza półfinałowy dwumecz i jak wielkie jest pragnienie ponownego występu na Stadionie Narodowym. Prawdziwość tych słów trudno podważyć, ale też równie trudno uciec od rzeczywistości.

We wtorek jeszcze przed pierwszym gwizdkiem czuło się, że to dopiero przystawka przed głównym daniem, które zostanie podane w sobotę. Jan Urban dał szansę występu wielu piłkarzom, którzy niekoniecznie są jego pierwszymi wyborami. Zagrali Kebba Ceesay, Vladimir Volkov, Dariusz Dudka czy Sisi. Zaangażowania nikomu nie zabrakło, lecz o walce na noże trudno było raczej mówić.

Poznaniacy objęli prowadzenie, a później dogrywali mecz, nie chcąc tej skromnej zaliczki roztrwonić, co znacznie utrudniłoby im sytuację w rewanżu. Po triumfie 1:0 ich położenie - wbrew temu co uważa opiekun I-ligowca, Artur Derbin - jest całkiem dobre. Zagłębie odstawało od Lecha - nie tyle grą zespołową, co umiejętnościami indywidualnymi poszczególnych zawodników. Wydaje się, że jedna skuteczna akcja mistrza Polski w Sosnowcu powinna załatwić sprawę.

Co dał Janowi Urbanowi wtorkowy pojedynek w kontekście nadchodzącego hitu? Trudno raczej stwierdzić, że któryś z dublerów oczarował na tyle, by nagle wskoczyć do podstawowego składu. Ważnym wydarzeniem był jednak powrót do gry Nickiego Bille Nielsena. Duńczyk wystąpił po raz pierwszy od niemal miesiąca i choć niczym szczególnym nie zabłysnął, to dwadzieścia minut, które spędził na boisku może mu znacznie pomóc w odzyskaniu właściwego rytmu. Na posłanie go do boju przeciwko Legii od początku szkoleniowiec mistrza Polski raczej się nie zdecyduje, ale już powierzenie mu roli dżokera jest jak najbardziej możliwe.

Nie wszystko jednak poszło we wtorek po myśli Kolejorza. Sen z powiek spędza Janowi Urbanowi skręcony staw skokowy Łukasza Trałki. Jego absencja w hicie byłaby niepowetowaną stratą, a przecież już od meczu w Chorzowie wiadomo, że przeciwko Legii nie zagra z powodu kartek inny kluczowy piłkarz - Marcin Kamiński.

Sztab medyczny będzie miał teraz pełne ręce roboty, tymczasem kibice Kolejorza już zaczęli odliczanie do szlagieru. Wtorkowa - mało rozgrzewająca - przygrywka za nimi, w sobotę jednak temperatura osiągnie punkt wrzenia!

Szymon Mierzyński

Zobacz wideo: Prezes Legii wbił Lechowi kolejną szpilę
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×