Dariusz Tuzimek: Gdy Polacy kibicują Niemcom (felieton)

Właśnie dla takich meczów, jak ten Bayernu z Juventusem, wymyślono piłkę nożną. Najwspanialszy ze sportów. Spotkanie w Monachium to był spektakl kompletny: emocje, strach, dramat, radość.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
ODD ANDERSEN / AFP AFP / ODD ANDERSEN / AFP / ODD ANDERSEN / AFP

Bohaterowie kręcili się jak na karuzeli: raz piekło, raz niebo. Lecące sekundy były nie mniej ważne niż piłka lecąca na głowę Thomasa Muellera, który dał Bayernowi wyrównanie i nowe życie w dogrywce.

Są takie mecze, gdy Polacy kibicują Niemcom jak… - cholera, aż się zawahałem -…naszej reprezentacji. I to także tacy Polacy, których nawet podejrzewać nie można, że mieli dziadka w Wehrmachcie.

Mecz Bayernu z Juve oglądałem w knajpie. Wiadomo, że wszyscy życzymy dobrze Robertowi Lewandowskiemu, ale poziom utożsamiania się Polaków z drużyną z Bawarii jest wręcz zastanawiający. Po bramkach dla FCB ludzie wręcz wyli do ekranu. Tak jak się wyje, gdy gola w ważnym meczu strzelają Biało-Czerwoni.
Ktoś tam zażartuje, że się babcia - co za Niemca swoje przeżyła - w grobie przewraca, ale generalnie nacjonalistyczne demony chowają się w ciemnym lochu i przez chwilę nie straszą.

Piszę, że przez chwilę, bo mimo że - przepraszam za górnolotność - piłka zbliża ludzi, to jednak charakterów i mózgów im nie zmieni. Czas festiwalu ma swoje prawa, ale festiwal Bayernu i Lewandowskiego właśnie trwa. Przedłużył go Thomas Mueller, sympatyczny chłopak, mimo że Niemiec. Cóż, nikt nie jest doskonały.
A to fajny chłopak. Taki typowy "everyman", bohater, którym mógł stać się każdy. Jeszcze niedawno eksperci (?) w Polsce pokpiwali z niego, że porusza się jak połamaniec i "asynchron" bez koordynacji ruchowej. Dziś jest wart ponad sto baniek euro, może mieć wszystko, ale nie przewróciło mu się w głowie.

Jeszcze dwa lata temu, gdy byłem w Monachium, w fabryce BMW nadal pracował ojciec Thomasa. Był zwykłym panem Muellerem, jakich w Niemczech setki tysięcy. Przychodził co rano do roboty i był mocno skrępowany, gdy ktoś w jego obecności pochwalił Thomasa. Nie lubił tego. Był skromny, miał swoją pracę i pensję, a ojcem Thomasa znów stawał się po robocie. Wydało mi się to strasznie sympatyczne. I choć go nie znałem, od razu polubiłem. Nie przeszkadzało mi nawet to, że jest Niemcem.

A Niemcom (tym, którzy mają zdrowe głowy) w ogóle nie przeszkadza, że Lewandowski jest Polakiem. Pisanie pochwał pod adresem Roberta jest zwykłą stratą czasu. Że jest świetnym piłkarzem, wie każde polskie dziecko. Ale jest jeszcze coś: ten facet ma szczęście. Ma szczęście do ludzi, których spotkał po drodze i którzy pomogli mu dotrzeć tam, gdzie jest. Wśród nich genialni trenerzy. Jak ktoś zetknął się z Leo Beenhakkerem, Juergenem Kloppem i Pepem Guardiolą to - nawet jeśli sam z siebie miał talent i był dobry - musiał stać się lepszy. Oczywiście Robert przede wszystkim sobie zawdzięcza, że dotarł na szczyt futbolu. Ale geniusze wokół niego też ulepili go na nowo.

Upewniłem się w tym, oglądając to wielkie środowe "meczycho".

Była końcówka meczu. Czas można było liczyć nawet w sekundach. Bayern ciągle przegrywał 1:2. W powodzenie wierzyli już tylko ci, którzy nadzieję stawiają wyżej niż zdrowy rozsądek. Thiago Alcantara nadal rozgrzewał się wzdłuż linii bocznej. Biegał 10 metrów w lewo, 10 metrów w prawo. Realizator transmisji na chwilę pokazał Pepa Guardiolę.

Siedzący obok mnie facet nie wytrzymał i darł się do ekranu: - No wpuść tego chłopa! Nie ma już czasu! Zgodnie pokiwałem głową. Nie tylko dlatego, że ten siedzący obok, był dwa razy ode mnie większy. Po prostu podzielałem jego zamysł taktyczny, że Thiago mógłby tu jeszcze pomóc. Pod nosem skląłem za opieszałość trenera Bayernu.

Gdyby Guardiola znał język polski i co nieco wiedział o naszej piłce ręcznej, "pojechałby" Bogdanem Wentą: "mamy 15 sekund, to dużo czasu!".
Geniusz Guardioli pozwolił mu utrzymać nerwy na wodzy, gdy przegrywał swoją wielką szansę. I zachować jasność umysłu wtedy, gdy innych zalewają niezdrowe emocje, panika i zimny pot, pokazujący jak bardzo się boją.

Pep miał swój własny plan na Thiago Alcantarę. Zagrał jak szachowy arcymistrz. Przewidział kilka ruchów naprzód. Swojego pomocnika trzymał na dogrywkę. Tylko trzeba było jeszcze zremisować, ale to już założył wcześniej. I się nie pomylił. Alcantara wszedł, strzelił gola, a dzieło zniszczenia dokończył Coman. Też facet, który wszedł na boisko wtedy, kiedy przyszła na niego pora. O tym, kiedy ta pora przychodzi, decyduje Guradiola. Pan trener.

Czasem myślę, że za możliwość pracy z takimi ludźmi Robert Lewandowski powinien dopłacać. Choć on pewnie nie podziela tej opinii.

Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl

Zobacz inne teksty autora ->

Zobacz wideo: WP Euro Raport: Karol Linetty. Przez Euro do wielkiego świata
Źródło: WP SportoweFakty
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×