"Piłkarski Poker" od kulis. Janusz Zaorski: Chciałem pokazać, jak upada moralność

- Pod płaszczykiem komedii o piłce nożnej chciałem pokazać, jak prostytuuje się Polska, jak upada moralność i zwycięża wszechogarniająca chciwość - mówi w rozmowie z WP Sportowefakty Janusz Zaorski, reżyser kultowego "Piłkarskiego Pokera".

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
PAP / Rafał Guz

Dwa tygodnie temu minęło 27 lat od premiery najsłynniejszego polskiego filmu o piłce nożnej. Od 1989 roku, kiedy "Piłkarskiego Pokera" zaprezentowano po raz pierwszy, obraz Janusza Zaorskiego urósł do rangi legendy. W rozmowie z WP Sportowefakty reżyser komedii o losach Laguny i "Bola" Łącznika opowiedział o kulisach powstawania filmu i szansach na stworzenie jego kontynuacji.

Czy tworząc "Piłkarski Poker", spodziewał się pan, że po tylu latach film wciąż będzie "żywy", że zostanie filmem kultowym?

Nie. Wtedy nie było nawet takiego określenia, jak "kultowy". O sztuce filmowej trudno się zresztą rozmawia. Ona ma dopiero 120 lat. Dla niej dekada to jak cały wiek dla malarstwa. Ja zrobiłem "Piłkarski Poker" 30 lat temu, od tego czasu kino bardzo się zmieniło.

Trudno jest zaprogramować arcydzieło. Na przykład w muzyce niektóre przeboje mają motyli żywot, a inne są grane nieustannie. Jonasz Kofta mówił mi, że on się o pieniądze nie martwi, bo każdego lata będą grali "Wakacje z blondynką". Napisał to pół wieku temu, ale zawsze będą to w knajpie grali, bo zawsze będą wakacje i zawsze będzie jakaś blondynka. Tyle, że Kofta o tym nie wiedział, a o swoim braku obaw powiedział mi dwadzieścia lat po napisaniu tej piosenki.

Gdyby można było zaprogramować hit, każdy film byłby sukcesem. Powtarzam, że mówi się o tym trudno, bo film jest dziwną hybrydą między sztuką a przemysłem. W Stanach Zjednoczonych rządzi przemysł, oni tam lubią historie, które znają, stąd tworzą mnóstwo sequeli, Batmana, Supermana i tym podobnych. Z kolei Europejczycy chcą innowacji, i tu dochodzimy do "Piłkarskiego Pokera". Na naszym gruncie to było coś nowego. Liczyłem na to, że zaciekawię ludzi, bo ich obchodzą kulisy. Pokazaliśmy piłkę nożną "od kuchni". Meczów, bramek, goli jest niewiele. Dużo jest za to szatni, gabinetów prezesów, tajemnych narad. Są elementy, które cechują gangsterów, bo w pewnym sensie to jest film gangsterski.

Pomysł na film jest poniekąd zaczerpnięty z "Żądła". Dlaczego "Bolo" Łącznik i Laguna wydają się nam sympatyczni? Bo choć nie są uczciwi, to oszukują o wiele większych gangsterów. Sami są płotkami i każdy z nimi sympatyzuje, chce, by dołożyli "rekinom".

Zastanawialiśmy się poważnie, do kogo adresujemy "Piłkarskiego Pokera". Nie chcieliśmy, by przemówił tylko do środowiska piłkarskiego. Chodziło o pokazanie pewnego mechanizmu - jak się oszukuje, jak napuścić jednego na drugiego, jak sprowokować kogoś do działania. To wszystko można wyjąć z piłki nożnej i umieścić w zupełnie innym środowisku.

Czy inspiracją dla postaci "Bolo" Łącznika i Laguny był mecz Polska - ZSRR z 1957 roku, w którym Gerard Cieślik co prawda nie złamał poprzeczki, ale tak jak Laguna zdobył dwa gole?

To było tło opowieści. Pokazując mecz ze Związkiem Radzieckim chciałem pokazać, że moi bohaterowie nie są byle kim, że mieli swoje wielkie sukcesy.

A kiedy w ogóle pojawił się pomysł, żeby opowiedzieć za pomocą filmu o przekrętach w polskiej piłce?

Ten film "przyszedł" do mnie w momencie, w którym zorientowałem się, że socjalizm w Polsce gnije. Nikt z nas nie wiedział, jak długo to potrwa, często używam przykładu, że Cesarstwo Rzymskie gniło 100 lat. Zastanawiałem się wtedy, czy dożyję końca PRL-u, ale symptomy były oczywiste.

Na dobrą sprawę można umieścić "Piłkarskiego Pokera" w nurcie kina moralnego niepokoju. To jest film w pewnym sensie interweniujący, opisujący rzeczywistość i jej wady, głębokie niesprawiedliwości. Miałem ambicje, żeby pod płaszczykiem komedii o piłce nożnej opowiedzieć o tym, jak prostytuuje się Polska, ludzie, jak upada moralność, jak zwycięża wszechogarniająca chciwość, a pieniądz sprawia, że niektórzy tracą ludzkie cechy i łamią prawo. Wtedy jednak nie mogłem o tym powiedzieć w żadnym wywiadzie. Dopiero po 1989 roku stało się to możliwe.

Film potrzebował kilku lat, żeby zdobyć popularność. Początkowo przeszedł bez echa. Dlaczego?

Myślałem sobie, że data premiery, 31 marca 1989 roku, jest fatalna. W lutym rozpoczęły się rozmowy w Magdalence, 4 czerwca miały być wybory do parlamentu. Kraj się rozpolitykował, ludzie przestali chodzić do kina i na mój film początkowo poszło niewiele osób. Niemniej jednak ja się wtedy cieszyłem, że dożyłem przemian 1989 roku i o "Piłkarskim Pokerze" zapomniałem. Powiedziałem sobie trudno i wziąłem się za następny. I nagle za sprawą afer z 1993 roku, gdy Legii zabrano mistrzostwo Polski, przypomniano sobie o tym filmie. Jego fragment został pokazany w "Wiadomościach". A potem przy każdej aferze, czy to przy "Fryzjerze", czy przy "niedzieli cudów", pokazywano sceny z "Piłkarskiego Pokera". Od wielu lat jest to najczęściej cytowany w polskiej telewizji film, ze wszystkich, jakie kiedykolwiek nakręcono. W ciągu 30 lat od premiery był pokazywany w telewizji, najczęściej publicznej, ponad 100 razy.

Mocną stroną filmu była i jest jego obsada. Janusz Gajos stworzył świetną postać, choć nie interesuje się piłką. Marian Opania to chyba pana ulubiony aktor, ale bardzo ważne są też postacie drugoplanowe, lub nawet epizodyczne, jak Henryk Bista - sędzia Jaskóła, czy Mariusz Benoit - lider Czarnych Zabrze, Grundol. Jak wybierał pan aktorów do ról spoza pierwszego planu?

Jestem zdania, że w epizodach należy obsadzać ludzi charakterystycznych, takich, których zapamiętamy. Prezes Kmita od początku jawił mi się jako spaślak z obfitym podgardlem. I Mariusz Dmochowski wydawał mi się idealny do roli człowieka, który bankietuje w najlepsze i przy wódce kupuje i sprzedaje zawodników. O takich ludziach mówiło się kiedyś "wieprzowina w garniturze".

W przypadku Mariusza Benoit miałem wątpliwości. Kiedy rozmawiałem z nim o roli, nie zauważyłem, że ma nadwagę. Potem dopiero dostrzegłem, że ma "piwną oponę". Przeraziłem się, ale umowa była już podpisana, pewne sceny z jego udziałem już nakręcone. Porozmawiałem jednak z Mariuszem, on gwałtownie zaczął się odchudzać i w tych scenach, w których musiał trochę pobiegać, jego sylwetka nie razi.

Z kolei jeśli chodzi o sędziego Jaskółę - w tamtych latach był przepis, że sędziować można do 48. roku życia. Henio Bista był już starszy, ale chudziutki i szczuplutki, więc do zaakceptowania przez widzów. Bardzo chciałem z nim pracować, a wcześniej nie miałem okazji.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×