Krzysztof Mączyński: Do kontuzji doprowadziłem sam. Euro to nie wszystko

- Mam jeszcze kilka lat gry przed sobą, to ważniejsze niż jeden turniej. Nie o to chodzi, by po nim coś się skończyło - mówi Krzysztof Mączyński w rozmowie z WP SportoweFakty. Pomocnik Wisły jest bliski powrotu do gry po kontuzji kolana.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska

WP SportoweFakty: Za pięknie było?

Krzysztof Mączyński: Poprzedni rok był dla mnie bardzo udany. Do kontuzji kolana doprowadziłem niestety sam.

Jak to?

- W meczu z Legią (0:2) na początku grudnia poprzedniego roku poczułem ukłucie w mięśniu dwugłowym i naciągnąłem też przyczep w mięśniu pośladkowo-dwójkowym. Sytuacja kadrowa w Wiśle była wówczas nieciekawa, zacisnąłem zęby i za wszelką cenę chciałem pomóc drużynie. Trzeba było powiedzieć: "nie dam rady" i nie napinać się na grudniowe spotkania. Brałem tabletki, zastrzyki. A to tylko pogłębiało urazy. Gdybym odczekał dwa, trzy mecze, kontuzji by nie było. Ci, co mnie znają, wiedzą, że nie da mi się pewnych rzeczy przetłumaczyć.

Pauzuje pan od prawie trzech miesięcy. Pojawiała się irytacja?

- Chciałbym doprecyzować, że okres rekonwalescencji się nie przedłużył. Chrząstka w kolanie musi się sama zregenerować. Trzeba ją zabezpieczyć i obchodzić się z nią jak z jajkiem. Jeżeli się ją zniszczy, w piłkę można już nie zagrać. Trzeba się liczyć z tym, że dziś jest fajnie, a jutro może być różnie.

A jak jest dziś?

- Jestem gotowy do treningu, ale są rzeczy, których nie przeskoczę. Muszę zrobić badania kardiologiczne. Potwierdzą one moją zdolność do gry w piłkę. Po nich zostanę wpuszczony w trening. Stopniowo uczestniczę już w rozgrzewkach, w pierwszych fazach zajęć. Przeszedłem także badania wydolnościowe, testy mocy. Potwierdziły, że z każdym powtórzeniem jest poprawa.

Ile potrzebuje pan czasu, by poczuć piłkę?

- Kilku dni. Nie miałem długiej przerwy. W Chinach kończyłem rozgrywki w listopadzie, zaczynałem w styczniu. Najważniejsza była praca nad wydolnością. Będę walczył, by wystąpić już w następnej kolejce, w spotkaniu z Górnikiem Łęczna.

Jak wyglądały pana ostatnie miesiące?

- To była niekończąca się praca. Kilka, kilkanaście godzin, czasem całe dnie. Przyjeżdżałem do Myślenic dwie godziny przed rozpoczęciem zajęć pierwszego zespołu. Ćwiczyłem z fizjoterapeutami. Później siłownia, wzmacnianie mięśni, najbardziej czworogłowych, które utrzymują całe kolano. Wykonywaliśmy również testy na różnicę spadku mięśnia po zabiegu. Trzeba było go wzmacniać, by wiedzieć, czy mogę wejść w trening na sto procent. Ćwiczenia wykonywałem nawet wieczorami, poprawiałem sprawność różnych mięśni. Łatwo nie było. Problemy sprawiały mi czasem proste czynności domowe.

Jakie?

- Musiałem zwracać uwagę, jak ustawiać kolano nawet przy podnoszeniu córki, odkładaniu jej do łóżka. Najgorsze było jednak wejście i zejście po schodach. Ból pojawiał się każdego dnia.

Trzy tygodnie rehabilitował się pan w Warszawie.

- U doktora Jacka Jaroszewskiego. Pojechałem do niego na konsultacje jeszcze przed zabiegiem. Miałem nadzieję, że uda się wyleczyć uraz bez konieczności operacji. Tak się nie stało. Operował mnie doktor Jaroszewski i zaproponował, że chciałby się zająć moim kolanem po zabiegu. Liczyłem, że będąc tam, przyspieszę leczenie. Klinika posiada kilka maszyn, których w Krakowie brakuje. Na przykład jest tam bieżnia, która potrafi odciążyć podczas ćwiczenia do 80 procent masy ciała. To istotne, bo wysiłku nie odczuwają stawy, a ty wykonujesz normalną pracę.

Leczenie w warszawskiej klinice pokrył pan z własnej kieszeni.

- Zostawię to dla siebie. Nie będę tego komentował.

Mentalnie było panu ciężko?

- Czasem szuka się bólu na siłę. Niekiedy warto odpuścić, zrobić tydzień przerwy. Miałem wsparcie z każdej strony: klubu, trenerów kadry, rodziny. Uśmiech żony i córki dawał mi ogromny zastrzyk energii. Córka często ze mną ćwiczyła. Żona kładła małą na moich plecach, dla niej to również była dobra gimnastyka. Po przyjściu na świat Wiktorii dużo zmieniło się w moim życiu. Wcześniej mecze przeżywałem nawet dwa dni, niepotrzebnie wyżywałem się na osobach trzecich, nie chciałem rozmawiać, wchodzić w polemikę. Dziś mam inne wartości. Po powrocie z treningu, meczu, odcinam się od wszystkiego i staram się spędzić czas z rodziną. Widzę córkę i zapominam o wszystkim. Podobnie było w okresie rehabilitacji. Wracałem do domu, brałem małą na ręce... to jest nie do opisania.

Kto obok Grzegorza Krychowiaka powinien grać w środku pomocy reprezentacji Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×