Dariusz Tuzimek: Niepozorny pan Piotrek z Lubina (felieton)

Kiedyś po jednym przegranym meczu odebrano mu drużynę. Obecnie Piotr Stokowiec buduje w Lubinie potęgę. Wcale nie za potężne pieniądze.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek

Za bardzo nie wygląda. Ryżawy, w okularach, z rzadką brodą. A jak kupił krzykliwą marynarkę w pasy, to pokazywały go wszystkie telewizje, portale i gazety. Skromny, ale z poczuciem własnej wartości. Wiosną stał się w piłkarskiej Ekstraklasie największym trenerskim odkryciem tego sezonu - Piotr Stokowiec.

Zawsze miał pod górkę. Jeszcze zanim został trenerem, był piłkarzem. Typowym ligowcem, którego cenią trenerzy, ale - szczerze mówiąc - dzieci nie wieszały na ścianie plakatów z jego wizerunkiem. Za to zawsze umieli go docenić futbolowi fachowcy. Pracuś, zadziora, twardziel, dla którego ważniejsze było dobro drużyny niż indywidualne podpisy. Co ciekawe, ten charakter "walczaka" udało mu się w pracy trenerskiej przenieść na zespoły, które prowadził. Twardo grała jego Polonia Warszawa, Jagiellonia, a teraz także Zagłębie Lubin, które przecież do niedawana było wzorcowym przykładem drużyny bez charakteru. Teraz już go ma, bo u Stokowca obowiązuje zasada: kto nie walczy, ten nie gra. O takim Jakubie Tosiku czy Łukaszu Piątku trudno byłoby powiedzieć, że to piłkarze wybitni. A jednak Stokowiec ciągnie ich za sobą do kolejnego klubu, bo mają w DNA gen walki, nieustępliwość i to coś, co powoduje, że grupa ludzi staje się zespołem. W Lubinie było to o tyle trudniejsze, że zespół od lat był budowany z najemników, których wysokie zarobki rzadko odzwierciedlały wysoką jakość piłkarską.

Na swoją szansę prowadzenia drużyny musiał czekać długo. Pierwsze szlify szkoleniowe zdobywał w Skandynawii jako grający trener, a potem szansę dały mu Wigry Suwałki, gdzie do dziś jest witany z wielkim szacunkiem.

Ale ciągle mierzył wyżej. O szansę w lidze nie jest łatwo, więc gdy Józef Wojciechowski zaproponował mu - ot tak z dnia na dzień - poprowadzenie Polonii Warszawa, zgodził się natychmiast. Wojciechowski pieniędzy miał dużo, ale klasy mniej. Nie szanował ludzi, więc gdy Stokowiec mecz przegrał, został po tym jednym (sic!) meczu natychmiast zwolniony.

Nie zraził się. Nie poddał. To by nie było w jego stylu. Pracował dalej. A gdy dostał już tę swoją Polonię, bidną jak mysz kościelna, zrobił z niej zespół z charakterem. Nie miał szczęścia do pracodawców. Ireneusz Król nie był wzorem solidności. Tamta Polonia została zapamiętana z hasła: "kasa będzie jutro". Na ostatni mecz w sezonie, gdy degradacja Polonii była przesądzona, a zaległości wobec drużyny były już takie, że zawodnicy nie chcieli jechać na mecz z Pogonią, Stokowiec do Szczecina pojechał w 15 osób z juniorami. I wstydu nie narobili.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×