Spadek z Bundesligi pogrąży VfB Stuttgart. Czy Przemysław Tytoń zostanie kozłem ofiarnym?

PAP/EPA / Deniz Calagan/PAP/EPA / Deniz Calagan/PAP/EPA
PAP/EPA / Deniz Calagan/PAP/EPA / Deniz Calagan/PAP/EPA

Opuszczenie Bundesligi to dla VfB Stuttgart wielki problem. Zespół Przemysława Tytonia może już liczyć tylko na cud. A jeśli go nie będzie - klub czekają gigantyczne zmiany.

Skutki spadku będą wyjątkowo bolesne dla VfB. Dyrektor finansowy już teraz liczy straty. Potrzebne są radykalne cięcia. Budżet płacowy zostanie okrojony o około połowę. Z 40 milionów, zostać ma co najwyżej 25. Właśnie ta zmiana dotknie Przemysława Tytonia. Polak jest wśród kandydatów, którzy będą musieli opuścić Mercedes-Benz Arenę latem, choć jego kontrakt obowiązuje jeszcze przez rok.

- Informacja podana przez "Bilda" jest całkiem prawdopodobna, ale ta decyzja byłaby nie do końca słuszna. Wiadomo, że szukają oszczędności i chcą się pozbyć ludzi, którzy w przyszłości nie będą stanowili o sile drużyny - mówi nam były zawodnik VfB Stuttgart, Radosław Gilewicz.

Polak kozłem ofiarnym?

Tytoń na świeczniku był od kilku tygodni. Lokalne media naciskały, by między słupkami postawić Mitchella Langeraka, który miał być pierwszym bramkarzem, lecz podczas okresu przygotowawczego doznał kontuzji. Zmiany dokonano w przedostatniej kolejce. Zupełnie, jakby chciano wskazać winnego dramatycznej sytuacji klubu. Robienie kozła ofiarnego z Polaka jest jednak zupełnie niezasłużone i niesprawiedliwe.

ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Transfer Roberta Lewandowskiego za 100 mln euro? Ekspert widzi taki scenariusz

- Największym problemem VfB była gra defensywna. Nie mam na myśli samej obrony, a całą drużynę. Przeciwnicy wchodzą na pole karne Stuttgartu jak w masło. Tytoń przeplatał momenty lepsze z gorszymi - uważa Sławomir Chałaśkiewicz, który występował między innymi w Hansie Rostock.

Tytoń błędów się nie ustrzegł. Często też ratował zespół przed porażką. - Przemek jest współwinnym, ale nie powinien być wskazywany w pierwszym rzędzie. 72 stracone bramki chluby Stuttgartowi nie przynosi. Tylko na ten "dorobek" złożyły się przede wszystkim błędy obrońców. O ich katastrofalnej postawie powtarzam od kilku lat. Brakuje stabilnego stopera, nie ma na kim oprzeć formacji. Nie widzę przypadku w odejściu Svena Ulreicha. Woli siedzieć na ławce w Bayernie Monachium niż wyciągać piłkę z siatki. To pokazuje, jak gorącym miejscem jest bramka VfB. Wracając do Przemka, sprawa wygląda tym bardziej dziwnie, że do przegranego 2:6 meczu przeciwko Werderowi Brema nie brano pod uwagę posadzenia go na ławce. Klub może spaść pierwszy raz od 41 lat. Zrobił się prawdziwy kataklizm - twierdzi Gilewicz.

2. Bundesliga nie do zniesienia

Tąpnięcie jest wynikiem oczekiwań. W Stuttgarcie nikt nie wyobrażał sobie konieczności gry na zapleczu Bundesligi. VfB to jeden z klubów, które zmagają się z olbrzymią presją zewnętrzną - ze strony mediów, ale przede wszystkim kibiców. Fani często tłumnie odwiedzają treningi, by przypomnieć drużynie, jak ważny mecz czeka ją w weekend.
[nextpage]
Kiedy podczas ostatniej kolejki "Szwabowie" przegrali 1:3 z 1.FSV Mainz, trybuny nie wytrzymały. Kibice wyważyli furtki i wtargnęli na murawę. Blisko tysiąc osób naraz zapragnęło siłą wytłumaczyć piłkarzom, że są słabi. - Nie dziwią mnie ich reakcje, jesteśmy winni tej sytuacji - mówił ze łzami w oczach obrońca VfB Stuttgart, Kevin Grosskreutz.

Później również nie było wesoło. Fani zablokowali bramę i żądali kolejnych rozmów dyscyplinujących. Ten problem na własnej skórze przeżył również Radosław Gilewicz. Kibice tam są bardzo wymagający. Kiedy przerywaliśmy serię kilku zwycięstw z rzędu, potrafili być nieprzyjemni i obrażać zawodników. Po każdej porażce atmosfera gęstniała. Często blokowali wyjazd. W Hamburgu ulegliśmy HSV 1:3 i nie chcieli wypuścić nas spod klubu. Uznali, że mają z nami do pogadania. Z ich zachowania wyszedł spory problem, bo autokar spóźnił się na lotnisko. Samolot do Stuttgartu odleciał bez nas - opowiada.

Potrzebne zmiany

Tym ludziom przyjęcie losu nie przyjdzie łatwo. Klub powoli oswaja się z przykrą perspektywą. Jeśli zespół spadnie do 2. Bundesligi, pierwszym trenerem przestanie być Juergen Kramny. Prawdopodobnie znów obejmie rezerwy. Jego jedyną szansą na zachowanie stanowiska jest pokonanie VfL Wolfsburg i liczenie, że Werder Brema przegra z Eintrachtem Frankfurt. Również wtedy posada Kramnego będzie wisiała na włosku.

Zagrożenie nie dotyczy natomiast dyrektora sportowego Robina Dutta. Jego zadaniem będzie odbudowa. - Zupełnie się z tym nie zgadzam. Myślę, że władze nie chcą zamieszania przed ostatnim meczem, ale potem go zwolnią. Ostatnimi czasy nigdzie się nie sprawdzał. Wielką porażką jest właściwie całokształt jego pracy w Stuttgarcie. Fatalnie dobierał trenerów. A transfery? Wyszły mu maksymalnie trzy. To żadna sztuka na kilkanaście ruchów - krytykuje Gilewicz.

Kłopotliwy w pozbyciu się Dutta może być jego kontrakt, który wygasa dopiero za dwa i pół roku. VfB musi szukać oszczędności. W drugiej lidze przychody z tytułu praw do transmisji zmaleją z około 30 na 10 milionów euro. Przewidywany jest także spadek frekwencji o blisko 50 procent. Dla klubu, który wciąż walczy o stabilność finansową, będzie to potężny cios.

Mateusz Karoń

Komentarze (0)