Mateusz Dębowicz: Albo rybka, albo akwarium

Komuś coś się chyba pomyliło. I to na nieszczęście dla naszej kadry tym kimś jest Leo Beenhakker. Holender od pewnego czasu sprawia wrażenie osoby, która uważa się za najważniejszą w polskiej piłce, dla której prezes PZPN jest wyłącznie wykonawcą kolejnych zachcianek. Selekcjoner ostentacyjnie lekceważy swojego pracodawcę, czując się wręcz pierwszym po Bogu w ramach naszego futbolu.

W tym artykule dowiesz się o:

- Jeżeli uważacie, że moje zachowanie jest niesubordynacją, to lepiej będzie jak odejdę - prawie grozi nam Holender. Niech więc w końcu zrobi to, o czym mówiło się od dłuższego czasu, a on sam wspomina od niedawna (ale za to z jaką determinacją), czyli oficjalnie stwierdzi, że woli Feyenoord od reprezentacji Polski. Wydarzenia ostatniego weekendu pokazały, że pojęcie czasu wolnego znaczy co innego dla PZPN, a co innego dla doświadczonego szkoleniowca. Dla Leo termin "praca z kadrą" zdaje się ograniczać do czasu zgrupowań. Bo jak inaczej wyjaśnić rozmowy z Mario Beenem o przyszłości Feyenoordu w czasie, gdy kilku Polaków rozgrywało ważne mecze ligowe i można było przyjrzeć się ich dyspozycji? Choćby Artur Boruc, którego ostatnie problemy stały się tematem powszechnej dyskusji, pełnej sensacyjnych doniesień. "Holy Goalie" pokazał, że wciąż potrafi świetnie bronić, a Beenhakker tymczasem zamiast swoim podopiecznym interesował się klubem Eredivisie.

Warto się więc zastanowić się czy w przypadku selekcjonera można mówić o czymś takim jak wolny czas. Czy nie ma on przypadkiem tzw. "nienormowanego czasu pracy"? Przecież nie można powiedzieć, że przychodzi do biura o 8, wychodzi o 15, a potem robi co chce. Obowiązkiem selekcjonera jest obserwowanie wszystkich potencjalnych reprezentantów. Tego nie można zrobić w ciągu godziny. Mecze odbywają się o różnych porach w różnych dniach. I to właśnie wtedy Beenhakker ma największe pole do popisu.

Etap selekcji jest najważniejszą częścią budowy kadry. Przecież żaden trener nie jest w stanie stworzyć czegoś nowego w ciągu trzech dni zgrupowania. Szkoleniowiec reprezentacji obserwując piłkarzy jest jak klient w supermarkecie, który chodząc między półkami wybiera towar, który w danym czasie jest najbardziej atrakcyjny, a po zakupach z tych gotowych produktów może jedynie przygotować obiad. Samych składników już nie poprawi. To, w jakiej formie będzie dany zawodnik nie zależy od Holendra, ale od jego opiekuna klubowego, który pracuje z piłkarzem przez cały tydzień. Rolą selekcjonera - na co zresztą wskazuje nazwa tej funkcji - w przeciwieństwie do trenera, jest nie trenowanie, a selekcja dostępnego materiału ludzkiego. Ma być świetnym szachistą, który dobrze poustawia na planszy odpowiednie figury.

Tymczasem Holender myśli chyba, że kontrakt nakazuje mu udział w zgrupowaniach, a reszta, czyli co poza tym zrobi, aby zespół grał dobrze, zależy tylko od niego. Owszem, jeżeli Beenhakkerowi wystarczy obejrzenie dwóch meczów w tygodniu, a reprezentacja przy takim systemie ma odnosić satysfakcjonujące rezultaty to jestem jak najbardziej za. W końcu zawsze mówi się o tym, że trenera bronią wyniki. Holender tymczasem ma z nimi problem, nie mówiąc już o stylu gry kadry. Swoje wysiłki powinien więc koncentrować na tej sferze działalności, nawet jeżeli umowa mu tego zdecydowanie nie nakazuje. Leo uważa się przecież za profesjonalistę i tego samego wymaga od piłkarzy, działaczy, współpracowników, dziennikarzy i całego środowiska. A może powinien zacząć od siebie?

Holender musi wybrać - albo rybka, albo akwarium. Albo reprezentacja Polski, albo ukochany klub - trzeciej drogi nie ma. A jeżeli zdecyduje się na Feyenoord? Trudno, nie będę płakać. Wolę kogoś w pełni zaangażowanego w to co robi, a nie gwiazdę, która błędy widzi tylko u innych. Dla mnie Leo może odejść. Wtedy będzie nam lepiej, wszystkim. Beenhakkerowi też.

Komentarze (0)