Portugalscy dziennikarze śmieją się do dzisiaj, kiedy przychodzi im opisać charakter Paulo Futre. Najlepiej, podobno, byłego słynnego napastnika opisuje historia, którą podzielił się Harry Redknapp. Znany angielski trener w przeszłości prowadził West Ham. To do tego klubu w 1996 roku trafił Futre.
100 tysięcy funtów za numer
Zawodnik miał za sobą nieudane przygody w lidze włoskiej i walkę z kontuzjami, które zahamowały jego karierę. W Premier League liczył na odbudowę formy. Przywitanie miał nietypowe, bo pokłócił się o numer na koszulce. Liczył, że dostanie ten, który nosił od początku kariery - 10 (poza Milanem, gdzie "dziesiątkę" nosił Dejan Savicevic).
Futre wszedł do szatni WHU i zobaczył swoje nazwisko na koszulce, a pod spodem numer 16. Wpadł w szał, rzucił trykot na ziemię, podeptał go i natychmiast pobiegł do Redknappa. Zapowiedział, że nie zagra, póki nie dostanie "dziesiątki". Usłyszał, że to niemożliwe, więc następnego dnia wrócił z prawnikami i chciał negocjować umowę, żeby mieć swój ulubiony numer zagwarantowany w umowie.
Angielski szkoleniowiec wspominał, że Futre był gotów zapłacić klubowi 100 tys. funtów, żeby tylko sprawa zakończyła się po jego myśli.
ZOBACZ WIDEO Stephane Antiga: wszyscy są zdrowi i w formie (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
- Wmawialiśmy mu, że sprzedaliśmy już dużo koszulek z numerem 16, ale nam nie uwierzył. W końcu udało mu się wszystko załatwić taniej. "Dziesiątkę" nosił John Moncur, więc Paulo poszedł do niego i zaproponował mu układ - numerek na koszulce w zamian za dwa tygodnie w jego ekskluzywnej willi z widokiem na pięknie położone pole golfowe. John się zgodził, kryzys został zażegnany - opowiadał po latach Redknapp.
Futre śmiał się na wspomnienie tamtej sytuacji, jednak to pokazywało, jak wielkie mniemanie miał o sobie. Twierdził, że "10" nosili Pele, Eusebio czy Diego Maradona, więc on, wielki piłkarz, też taki zawsze miał i mieć będzie.
Sukcesy z Młynarczykiem
Mógł sobie na to pozwolić. Był uznawany za wielki talent, za piłkarza, który usunie w cień samego Maradonę. Urodzony w 1966 roku Futre nie poradził sobie jednak z kontuzjami i wybuchowym charakterem, który dobrze obrazuje sytuacja z koszulką. Był jednak zawsze przekonany, że jest najlepszy.
Był czas, że należał do czołówki europejskiej. Wspiął się tam poczynając od występów w C.D. Montijo, małego klubu, z którego szybko wpadł w oko przedstawicielom Sportingu. Tam jednak kariery nie zrobił. Miał 17 lat, kiedy wreszcie pojawiał się regularniej w meczach ligowych. Po sezonie poszedł po podwyżkę, bo uznał, że już mu się należy.
W efekcie trafił do Porto. Kibice Sportingu byli wściekli, że ktokolwiek mógł zdradzić ich klub na rzecz odwiecznego rywala. Futre, tak na wszelki wypadek, kiedy pojawiał się z Lizbonie, miał obok siebie ochroniarza.
Złość fanów stołecznego zespołu była podwójna, bo Futre zaliczył w Porto trzy świetne lata. Ukoronowaniem były mecze w Pucharze Europy w sezonie 1986-87, z naszym Józefem Młynarczykiem, Fernando Gomesem, Filho Juarym czy Rabahem Madjerem w składzie. Półfinałowe boje z Dynamem Kijów i wielkie starcie z Bayernem w finale (2:1) wywindowały Futre na szczyt. Do tego doszły dwa mistrzostwa Portugalii. Futre, w plebiscycie "France Football" na najlepszego piłkarza, zajął w 1987 roku drugie miejsce za Ruudem Gullitem.
Kłótnie z Gilem
Wielkim zaskoczeniem był następny krok portugalskiej gwiazdy. Piłkarz zdecydował się na transfer do Atletico Madryt, gdzie od razu zyskał sympatię fanów opowiadając, jak bardzo nie cierpi Realu. Zarabiał wielkie pieniądze, jednak to był początek końca. Nie przeszkadzało mu nałogowe palenie, płuca zawsze miał zdrowe, a wydolność i szybkość na światowym poziomie. Gorzej było z kolanami, które zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
Doszły do tego nieustające kłótnie z Jesusem Gilem, legendarnym i szalonym prezesem Atletico. I on, i Futre nie lubili odpuszczać, kłócili się ciągle i o wszystko. Najczęściej o krytykę postawy zespoły, co portugalski zawodnik brał mocno do siebie. Szczyt popularności w Hiszpanii osiągnął w 1992 roku, kiedy w finale Pucharu Hiszpanii Atletico pokonało Real 2:0, a Futre zdobył drugiego gola.
Napastnik cieszył się z tego sukcesu podwójnie, bowiem pokonał stojącego w bramce "Królewskich" Francisco Buyo. Nie cierpieli się od 1989 roku, kiedy w derbach bramkarz Realu symulował, za co z boiska wyleciał jeden z zawodników Atletico. Meczu nie dokończył także Futre, który wściekał się na sędziów za uznanie bramki na 2:1 dla Realu po widocznym spalonym. - Nie znosiłem Buyo. Budziłem się i patrzyłem na jego zdjęcie, które powiesiłem w pokoju. Byłem pewien, że będę odpowiednio zmotywowany do meczu - wspominał Futre.
W Atletico kibice kochali go za jego wybuchowy charakter i wolę walki. Nie osiągnął jednak takich sukcesów, na jakie wszyscy liczyli. W 1993 roku, mając zaledwie 27 lat, przeszedł do Benfiki. Już miał kłopoty z kolanami. Potem była Olimpique Maryslia, Reggiana (poważna kontuzja kolana w pierwszym meczu), AC Milan, West Ham. Wszędzie był krótko, w Mediolanie wystąpił zaledwie w jednym meczu, znowu przez urazy. Wrócił do Atletico, a karierę zakończył w Japonii w wieku 32 lat.
W Madrycie pracował także jako działacz, w latach 2000-2003 był dyrektorem w Atletico. Bardziej zajmowała go jednak działalność biznesowa. Wraz ze wspólnikami prowadził firmę deweloperską. Do dzisiaj występuje jako ekspert telewizyjny, ale współcześni kibice kojarzą go raczej z zakazaną w Portugalii reklamą viagry.