Mateusz Zachara: Ciśnienie zeszło

WP SportoweFakty / Leszek Stępień / Mateusz Zachara
WP SportoweFakty / Leszek Stępień / Mateusz Zachara

- Ciśnienie nieco ze mnie zeszło, bo zdobyłem gola. Niestety, nie pokazujemy pełni możliwości, ale widzimy światełko w tunelu - zapowiada napastnik Wisły Kraków, Mateusz Zachara.

WP Sportowe Fakty: Zagrał pan w chińskiej Super League, ale nie zdołał się tam przebić.

Mateusz Zachara: Pierwszy wyjazd za granicę to wyzwanie. Początek nie był łatwy, potem trafiłem do siatki, ale doznałem lekkiej kontuzji.

Powiedział pan, że to liga typowo fizyczna, co może dziwić. Przecież trafia tam wielu znakomitych piłkarzy.

- Pod tym względem jest w Chinach trudno. Okres przygotowawczy trzeba naprawdę ciężko przepracować, ponieważ gra się niemal bez przerwy. Mają braki w taktyce, ale nadrabiają je wybieganiem.

Chińczycy rzeczywiście zwariowali na punkcie piłki?

- To potężny kraj. Kibiców na naszych meczach pojawiało się sporo. Mnie nie przywitały tłumy, bo akurat do klubu przychodziło czterech innych obcokrajowców. Wszystko rozbiło się na naszą piątkę, więc było dość spokojnie.

Na wasze mecze chodziło po 20 tysięcy widzów.

- Zhengzhou jest dość dużym miastem. Mieszka tam około dwa miliony ludzi, a w całym regionie 12 milionów. Nie było problemu, żeby znaleźć tylu chętnych. Graliśmy całkiem nieźle, byliśmy w górnej połowie tabeli, więc zainteresowanie siłą rzeczy rosło.

Trudno było się przestawić?

- Tak, to inna kultura. Przyzwyczajenie do tego kraju trochę trwało. Nie bałem się na przykład jeść. Nie było problemu z tym, bo europejskich potraw nie brakowało. Zwłaszcza że mieszkałem w hotelach.

Podobno przed wejściem do budynku klubowego należy ściągać buty, a trenerowi kłaniać się w pas.

- Takich sytuacji nie uświadczyłem. Henan Jianye był urządzony w stylu europejskim, trenerów od przygotowania fizycznego też miałem spoza Azji. Organizacja perfekcyjna. Na prawie każdy mecz lecieliśmy samolotem, spaliśmy w hotelu i nie było na co narzekać. Chcą być najlepsi i za parę lat z pewnością będą o wiele silniejszym piłkarsko krajem. Ściągają świetnych zawodników, od których mogą się uczyć.

Chińczycy mają manię wielkości? Zbudowali nawet sztuczne miasto, by pokazać światu wzrost gospodarczy.

- Prawdę mówiąc, byłem zaskoczony pozytywnie. Tam właściwie wszystko jest w budowie i wszystko musi być duże. Ich miasta, nawet te mało znane, są wielkie. Wszędzie piękne autostrady.

W Chinach ponoć trzeba zaliczyć podróż koleją.

- Jechałem taką "podrzędną" do Pekinu, ponad 300 kilometrów na godzinę.

Trudno odnaleźć się w tłumie?

- Ludzi jest tam zatrzęsienie, sporo chaosu. Właściwie całą dobę ulice są zapełnione. Trzeba do tego przywyknąć. Jeszcze kilka rzeczy mnie tam dziwiło. Choćby to, że na treningi musieliśmy jeździć z kierowcą. Nasze prawo jazdy tam nie obowiązuje. Całe szczęście, bo w Chinach nikt nie przestrzega przepisów. Nie używają kierunkowskazów, po prostu skręcają.

Nie żałuje pan, że trafił akurat na Wschód?

- Rok wcześniej chciała mnie Celta Vigo i przestraszyłem się wyjazdu, ponieważ w Ekstraklasie byłem tylko kilka miesięcy. Potem doznałem kontuzji, więc perspektywa transferu zniknęła. Zaliczyłem dobrą rundę w Górniku Zabrze, zdobyłem osiem bramek i czekałem. Chciałem jechać do europejskiego klubu, ale dostałem tylko ofertę z Chin.

Nie było obaw, że reprezentacja ucieknie przez taki wybór?

- Przeszło mi to przez myśl. Z drugiej strony: skoro selekcjoner powoływał stamtąd Krzyśka Mączyńskiego, to dlaczego miałbym nie próbować? Przed transferem dla pewności porozmawiałem jeszcze na ten temat z Adamem Nawałką. Wystarczyło grać i strzelać bramki. Nie chciałem dłużej zostawać i tracić szansy.

Codzienność w Górniku Zabrze przytłaczała?

- Nie, Górnik ma swoje problemy, ale wtedy tworzyliśmy świetną grupę. Braki nadrabialiśmy dobrą atmosferą. O pieniądzach w pewnym momencie rozmawialiśmy tylko w żartach.

Kiedyś Adam Danch na pytanie o premie meczowe zareagował śmiechem.

- Kiedy szło się na rozmowę do świętej pamięci Krzysia Maja, to człowiek zawsze podpisywał porozumienie. Jemu nie można było odmówić. Robiliśmy wszystko dla niego. Zabrakło jednego człowieka i widzimy, co się dzieje.

Nie bał się pan iść do kolejnej drużyny z kłopotami finansowymi?

- Nie, Wisła to zasłużony klub. Nad tą ofertą długo się nie zastanawiałem. Dostałem pierwsze sygnały w grudniu, ale miałem ważny kontrakt. Rozmowy o rozwiązaniu umowy łatwe nie były i sporo trwały. Jestem zadowolony, że po tym jak stałem się wolnym zawodnikiem, temat wrócił.

Biała Gwiazda i pan macie zbieżne cele: odbudować się.

- Ciśnienie nieco ze mnie zeszło, bo zdobyłem gola (przeciwko Ruchowi Chorzów, porażka 1:2 - przyp. MK). Niestety, nie pokazujemy pełni możliwości. Zła seria działa na nas negatywnie, każdy to widzi, ale drużyna nie jest podłamana. Widzimy światełko w tunelu. Z Koroną Kielce wygrać musimy.

Rozmawiał Mateusz Karoń

ZOBACZ WIDEO Mariusz Jurasik: Starsi gracze nie do zastąpienia (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Komentarze (0)