Dogrywka z Rafałem Wolskim. "Ja i Baggio?"

- Porównania do Roberto Baggio? To było miłe, ale podchodziłem do tego z dystansem - mówi na łamach tygodnika "Piłka Nożna" pomocnik Lechii Gdańsk Rafał Wolski.

 Redakcja
Redakcja
Rafał Wolski WP SportoweFakty / Dawid Gaszyński / Na zdjęciu: Rafał Wolski

W Legii był taki czas, że grał jak natchniony. Jako przyszłość polskiego futbolu pojechał na Euro 2012. W turnieju nie zaliczył ani minuty, ale to na nim miała się opierać reprezentacja w następnych latach. A potem przepadł. Kiedy wrócił do Polski znów wszystkich zaczarował, tym razem w Wiśle Kraków. A dziś?

"Piłka Nożna": Można się spotkać z opinią, jakoby transfer Wolskiego spowodował, że Lechia na razie nie ma z niego specjalnego pożytku, natomiast Wisła ewidentnie się pogubiła, tracąc rozgrywającego. Zgadzasz się?

- Nie oceniam tego w ten sposób, po prostu się cieszę, że trafiłem do Lechii - mówi Rafał Wolski. - Zgoda, może nie mam jeszcze wielkiego wkładu w wyniki zespołu, bo zdaję sobie sprawę, że brakuje przede wszystkim goli i asyst, jednak wydaje mi się, że pomagam drużynie. Czuję, że to idzie w dobrym kierunku - jesteśmy wysoko w tabeli, a zespół jest silny personalnie. Powtarzam, na dziś brakuje mi dobrych statystyk, ale zakładam, że w miarę upływu czasu i te się poprawią.

A zakładałeś w ogóle, że zostaniesz w Krakowie dłużej, czy z góry byłeś nastawiony na odejście po sezonie?

- Przecież czekałem niemal do samego końca, praktycznie aż do ostatniego meczu w sezonie, na ruch Wisły, bo to ona miała w końcu prawo pierwokupu i mogła z niego skorzystać. Ponieważ jednak nie otrzymałem żadnego sygnału, że klub jest zainteresowany przedłużeniem umowy, zacząłem szukać alternatywy. Przyszła oferta z Lechii i ją przyjąłem.

A były inne, poważne oferty transferowe?

- W okresie kiedy podpisywałem kontrakt z Lechią właśnie ten klub był najbardziej zdeterminowany, by mnie pozyskać i czułem to wyraźnie od początku. Lechia przedstawiła mi najlepsze warunki, a kiedy dodałem do tego, że w Gdańsku jest porządna drużyna, dobry trener i ogromne ambicje, nie musiałem się długo zastanawiać.

Jak zatem z odległości kilkuset kilometrów patrzysz na to, co dzieje się obecnie w Krakowie?

- Nie chcę tego komentować, nie ma mnie przecież w Wiśle, pozostaję z dala od tych wydarzeń. Każdy jednak widzi i słyszy co się dzieje, a na pewno nie dzieje się najlepiej. Zamieszanie jest ogromne. Życzę Wiśle, by szybko wyszła z dołka, bo ten klub zasługuje na lepsze traktowanie i po prostu lepsze wyniki.

Z kim w Lechii trzymasz się najbliżej?

- Przede wszystkim przechodząc tutaj znałem prawie połowę zespołu, więc wejście do szatni miałem ułatwione, a to szalenie ważne. Kontakt? Jeśli chcę wyskoczyć na miasto, to zdarza się wyjść i z Kubą Wawrzyniakiem i z Grześkiem Kuświkiem albo Michałem Chrapkiem.

Nie bałeś się nowej szatni? Kiedyś powiedziałeś, że potrzebujesz dwóch, trzech miesięcy, by się w nowym miejscu odnaleźć, że nie potrafisz wejść do szatni i, jak się wyraziłeś, od razu zatańczyć? To dotyczy tylko realiów zagranicznych, czy w Polsce równie długo trwa proces aklimatyzacji i oswojenia się z otoczeniem?

- To są sytuacje bez porównania. Już z własnego, niestety, doświadczenia wiem, że zagranicą jest dużo trudniej. Tutaj znasz język, realia, zwyczaje, praktycznie rosłeś i wychowywałeś się w polskiej szatni, a to ważne. Proste sprawy pozaboiskowe, kontakt z ludźmi, wzajemne żarty, poczucie przynależności do grupy, wzajemnego zrozumienia - w Gdańsku nie mam z tym żadnego problemu.

Czyli, rozumiem, inaczej niż na obczyźnie. Powiedziałbyś o sobie, że jesteś osobą wycofaną, a może nawet introwertykiem?

- Nie, absolutnie nie zgadzam się z taką charakterystyką.

Ale niektórzy mówią, że brak ci pewności siebie, choć to akurat dziwne, skoro poradziłeś sobie w Legii, a przyjechałeś z podradomskiej wioski, zamieszkałeś sam w internacie, przebiłeś się do pierwszego składu, nie zginąłeś w wielkim klubie.

- No właśnie. Dlatego nie uważam, by brakowało mi pewności i wiary w siebie. A wracając do tamtych czasów, na pewno przychodząc do Legii miałem trudniej od innych chłopaków. Grałem w Głowaczowie, bardzo małym klubie, nie byłem reprezentantem Polski juniorów, nikt nie znał mojego nazwiska, nikt nie wiedział tak naprawdę kim jest Wolski. Już choćby z tego powodu musiałem znacznie ciężej pracować, bo za samo nazwisko plusów nie dostawałem. Cel był jeden - dostać się do pierwszej drużyny Legii. Mogłem to zrobić wyłącznie poprzez codzienną harówkę, i to zrobiłem.

Oceniając z perspektywy kilku miesięcy: Wisła, do której trafiłeś po powrocie z zagranicy, to był chyba perfekcyjny wybór, taka gra jaką ten zespół od dawna preferuje, wyjątkowo wpisuje się również w twój sposób gry?

- Być może. Z pewnością mało kto liczył, że mój powrót do Polski będzie tak efektowny, że tyle wniosę i pomogę drużynie. Fajnie to wyszło, tyle że bez pomocy kolegów z Wisły nie byłoby renesansu formy Wolskiego.

Styl gry Lechii tak znacznie różni się od krakowskiej piłki, że nie do końca się w nim jeszcze odnajdujesz?

- Nie ma na świecie dwóch takich samych drużyn. Na pewno w Lechii inne są założenia taktyczne, inne zadania stoją przede mną. Poznaję nowe schematy, nowe zachowania na boisku, których trener Piotr Nowak ode mnie oczekuje i staram się temu sprostać.

Co z presją? W Gdańsku jest większa niż w Krakowie?

- Patrząc obecnie na oba kluby, na to jak funkcjonują i jakie mają aspiracje, nie ma wątpliwości - presja w Gdańsku jest większa. Kadra zespołu, rozmach transferowy, obecność reprezentantów Polski i nie tylko, to wszystko sprawia, że siłą rzeczy ten zespół musi żyć pod presją wyniku. No i w końcu poradzić sobie z nią, bo to, że kibice oczekują sukcesu, jest naturalne w tym wypadku.

Tylko może czasem ta presja lekko paraliżuje... Czym bowiem wytłumaczyć porażkę z Bruk-Betem Termalicą?

- Takie wpadki są, niestety, wliczone w bilans całego sezonu i oby tylko było ich jak najmniej. Wtopa przydarzyła się teraz i mam nadzieję, że w tym sezonie już podobna nie będzie mieć miejsca. Ten mecz powinniśmy wygrać, i tyle.

Jakiekolwiek inne miejsce poza pierwszym, byłoby dla was rozczarowaniem?

- Wiemy na co nas stać, a stać na wiele. Mistrzostwo? Na pewno podium jest jak najbardziej w naszym zasięgu.

A nie odnosisz wrażenia, że Legia z powodu strat punktowych, które już poniosła oraz zaangażowania w Lidze Mistrzów, jest wyjątkowo, właśnie w tym sezonie, do ogrania?

- Z pewnością legionistom towarzyszyć będzie inna motywacja co tydzień w ekstraklasie i inna od święta - w Champions League. Podejrzewam, że to będzie mocno widoczne, ale czy jednocześnie ułatwi zadanie ligowej konkurencji, tego nie jestem pewien. Bo choć Liga Mistrzów będzie priorytetem dla obrońców tytułu mistrza Polski i punkty na krajowym podwórku Legia jeszcze powinna nie raz pogubić, to pamiętajmy, że wiosną wszystko może się zmienić. Skupiona pewnie głównie już na lidze i z podzielonymi punktami wciąż będzie głównym faworytem rozgrywek. W każdym razie jest zdecydowanie za wcześnie, by oceniać szanse i pisać scenariusze po zaledwie kilku kolejkach.

Cztery lata temu byłeś w kadrze na mistrzostwa Europy. Dziś, w wieku 23 lat czujesz się bardziej niespełnionym talentem czy człowiekiem, przed którym w piłce jeszcze wszystkie drzwi są otwarte?

- Mam jeszcze wiele lat gry przed sobą, a więc i czas, by pokazać, jaki mam potencjał. Jestem przekonany, że wszystko przede mną.

Ale cofnąłbyś czas gdybyś mógł? Podjąłbyś inne decyzje transferowe? Fiorentina, Bari - gdzieś chyba popełniony został błąd...

- Kilka rzeczy bym zmienił, lecz to nie znaczy wcale, że siedzę i o tym rozmyślam, kreślę sobie rozmaite scenariusze na zasadzie jakby to było, gdybym zrobił to czy tamto. Koniec, temat zamknięty. Mam przed sobą nowe wyzwania.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×