Marek Citko w kampanii europejskiej Widzewa Łódź w sezonie 1996/1997 był postacią wiodącą. Strzelił ważną bramkę w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, a w fazie grupowej rozgrywek znalazł sposób na bramkarzy Atletico Madryt i Borussii Dortmund. Ekipie z Hiszpanii strzelił zresztą gola niemal z połowy, wykorzystując opuszczenie swojej bramki przez Jose Francisco Molinę. Choć Widzew przegrał wówczas z rywalem z Półwyspu Iberyjskiego na własnym terenie 1:4, to jednak w rewanżu udowodnił, że pierwszy wynik był tylko wypadkiem przy pracy. Łodzianie na wyjeździe ulegli silnemu przeciwnikowi 0:1 (po strzale z rzutu wolnego), a okazję na wagę remisu w samej końcówce meczu miał jeszcze Radosław Michalski.
- Szkoda, że nie trafiliśmy wówczas na Real Madryt albo FC Barcelona. Atletico Madryt było przecież wtedy w Hiszpanii lepsze od tych klubów! - zaznaczył dwukrotny mistrz Polski w barwach Widzewa Łódź podczas spotkania z okazji 20-lecia gry łodzian w Lidze Mistrzów. - Takie spotkania przypominają nam, kibicom i młodym piłkarzom, że warto poświęcić się dla tej dyscypliny sportowej. Warto walczyć o to, żeby zapisać się w historii - dodał.
Błyskawicznie rozwijającą się karierę Marka Citki zastopowała poważna kontuzja, której zawodnik nabawił się w jednym z meczów ligowych w maju 1997 roku. Do tego czasu zdążył jednak mocno zapisać się w pamięci kibiców, którzy nawet po 20 latach z sentymentem wspominają jego grę. - Ludzie zaczepiają mnie, mówią, że dawałem im olbrzymie emocje, takie, że czasami przed telewizorami padali na kolana, cieszyli się. To jest fajne. To była niesamowita symbioza. Dawaliśmy kibicom tyle radości, a oni nam niezbędne wsparcie. Miło to powspominać, zobaczyć, kto jak się zmienił, komu włosy urosły bardziej, komu mniej - przyznał dziesięciokrotny reprezentant Polski.
ZOBACZ WIDEO: "Najważniejsze dla klubów jest, żeby gwiazdy były szczęśliwe". Lewandowski ma dostać podwyżkę